tag:blogger.com,1999:blog-61784232232467126742024-03-16T02:13:13.542+01:00Notkostrony - Aleksandra JanuszBilingual blog in Polish and English about science, literature and other life essentials.
Dwujęzyczny blog o nauce, literaturze i innych rzeczach niezbędnych do życia.Unknownnoreply@blogger.comBlogger77125tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-24388866613969515102023-10-08T18:06:00.007+02:002023-10-08T18:30:13.683+02:00Moja Atlantyda. Latać z kotem samolotem.<p> Jak się leci przez Atlantyk
z dwoma kotami?</p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Trochę jak z
niemowlakiem, tyle, że koty są grzeczniejsze i mniej problematyczne przy zmianie
pieluszek. Na początek, oczywiście, trzeba zarezerwować dla nich miejsce za
dopłatą do biletu, jeden kot na jednego człowieka. Co prawda wnosimy ją przy kontuarze
do check-inu, ale zadzwonić trzeba jak najwcześniej, żeby mieć miejsce na
pokładzie – są limity. W bagażu, w przygotowaniu na pierwszych kilka noclegów w
AirBnB, znajdują się: dwie jednorazowe papierowe kuwety, mała torebka żwirku
silikonowego drobnego niezbrylającego (jedyny, jaki akceptuje Skierka), mała
torebka karmy suchej o smaku rybnym oraz kilka saszetek karmy mokrej, również o
smaku rybnym. Wszystko marki premium, ryba sto procent, bo jest taki haczyk
importowy: do Stanów nie wolno wwozić mięsa. Ale dotyczy to tylko produktów z
mięsa ssaczego, o rybach nie ma słowa. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Saszetki z karmą mokrą na
pokład to wersja mini, poniżej 100 ml objętości. Koty podczas podróży nie jedzą,
ale mogą być spragnione i prędzej wypiją sosik, niż wodę (aczkolwiek w
transporterach znalazły się też dwie nietłukące miski, a w kiosku na lotnisku
po przejściu przez kontrolę kupuję butelkę mineralnej niegazowanej). <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Transportery są też
wyłożone podkładami chłonnymi – kilka mamy w zapasie. Kot potrzebuje wygody i
luzu, żeby się, że tak powiem, skupić, więc nie ma ryzyka dwójki, ale siuśki
się znajdą na pewno, zwłaszcza, wielokrotnie, w przypadku Skierki. Nie mam
pojęcia, czy to dlatego, że jest koteczką, czy dlatego, że jest Skierką.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Nie wiem, jak ze starszymi
kotami, ale młode (rok z zapasem) łatwo się uczą i przystosowują, są też do nas
bardzo przywiązane. Więc dopóki przy transporterze siedzi człowiek, awantury w
samolocie nie ma. Czasami ciekawski ryjek (to głównie Chochlik) chce wyjrzeć z
transportera i nie należy mu na to pozwalać, bo jeśli zwieje w samolocie, to
kaplica. Gorzej podczas przesiadki we Frankfurcie. Lotnisko, a zwłaszcza
kontrola, to dla zwierzątka stanowczo za dużo wrażeń. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Mamy szelki, ale do
kontroli i tak każą je zdjąć, a kota wyjąć i puścić opróżniony transporter na
pas transmisyjny. Na szczęście koty kurczowo trzymają się swoich ludzi i nie
próbują w panice uciekać gdzie indziej. Dobrze też zwierzątku zapewnić nieco
wytchnienia i zapakować się do pokoju dla matki z dzieckiem, żeby przewinąć,
tj. wymienić podkłady (da się to też zrobić w łazience w samolocie), podać wody
i dać trochę rozprostować łapy. Na szczęście nie konkurowaliśmy z prawdziwymi
matkami z dzieckiem, bo pewnie by była awantura. Wychodzi na to, że w podróży z
kotem, jak ze wszystkim, najbardziej chwiejnym elementem są ludzie. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Wylatujemy z Warszawy 13
lutego 2020. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Miesiąc później (15 marca) zamkną Okęcie z powodu covidu. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Po lotnisku we Frankfurcie krążą ludzie
i wypytują, kto był w Chinach. Mamy maseczki w transporterach, ale wtedy
jeszcze maseczki nie są częścią kultury i potencjalnie możemy zwrócić na siebie
uwagę jako osoby chore. Co, niestety, byłoby prawdą, ponieważ lecimy z potężnym
przeziębieniem. Jest to co prawda regularny polski katar, ale nikt nie ma
jeszcze pojęcia, jak testować na covid i nawet jak wygląda przebieg choroby –
wiadomo tylko, że po tygodniu mniej więcej objawów grypopodobnych przeradza się
w wirusowe zapalenie płuc, czasem ze skutkiem śmiertelnym. Maseczki zabrałam po
to, żeby nie zarażać ludzi, ale atmosfera na lotnisku nie zachęca do ich używania.
Roznosimy więc jakiegoś bliżej nieokreślonego zapewne rhinowirusa, a może i
nie-covidowego koronawirusa, dokładając się do okołopandemicznego chaosu.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Ciężka podróż kończy się około
czwartej po południu czasu atlantydzkiego, kiedy to pakujemy się do wynajętej klitki,
w której mieści się podwójne łóżko oraz aneks kuchenny, a ogrzewanie niezupełnie
dociera do łazienki z tyłu. W garderobie rozkładamy jednorazowe kuwety, mokra
karma trafia do misek. Biedne, straumatyzowane podróżą kotki w pierwszej kolejności
pożerają wszystko, co mają w miseczkach, a potem składają długą i śmierdzącą
wizytę w kuwecie. A ja, zaziębiona, brudna, zdżetlagowana i nie wiedząca, jak
działają w Ameryce płatności, biegnę na zapoznawczy wieczorek z nowym labem do pubu.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Z mieszkanka uciekniemy
za parę dni za sprawą latającej dupy Chochlika, ale to już inna historia. <o:p></o:p></span></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-71511866973430082822023-10-02T16:07:00.000+02:002023-10-02T16:07:08.723+02:00Moja Atlantyda. Cztery kąty.<p> Stany Zjednoczone
to kapitalizm korporacji. Większość usług, od sklepów po restauracje, jest albo
sieciowe, albo bardzo luksusowe, ekologiczne i DIY, przy czym jak się podłubie,
równie dobrze może to być luksusowo i ekologicznie prezentująca się korporacja.</p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">We wczesnym 2020,
w epoce przedpandemicznej, istniała w Atlancie możliwość wynajmu Airbnb (afaik znów
istnieje), ale to opcja krótkoterminowa. Większość mieszkań do długotrwałego
wynajmu to osiedla zarządzane przez korporacje zajmujące się wynajmem.
Przynajmniej tam, gdzie dopuszczają trzymanie kotów. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Żeby wynająć
mieszkanie, trzeba mieć amerykański numer telefonu, ale to już wiecie. Poza tym
trzeba jeszcze zapłacić za złożenie aplikacji i żeby pomyślnie przejść
kwalifikacje na lokatora, posiadać historię kredytową, i tutaj dla osoby z
zagranicy zaczynają się schody. No ni cholery nie namówię amerykańskiego
landlorda, żeby sprawdził mnie w BiKu. Lokalny współczynnik zdolności
kredytowej, dzięki któremu można zrobić wszystko począwszy od zakupu samochodu,
skończywszy na kupnie komórki na raty, nazywa się FICO score i odpala się
przybyszowi dopiero grubo po roku pod warunkiem posiadania karty kredytowej, a
i wtedy firmom się nie podoba, że taki nowy. Pozostaje kupowanie ww. dóbr
gotówką albo czekiem. Jak imigrant zatrudniony na czarno albo dealer
narkotyków. Samochód kupiłam czekiem, ale to opowieść na kiedy indziej.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Koleżanka z
przyszłego labu daje mi cynk, jakie osiedle nie wymaga od zagranicznego
lokatora wartości FICO. Wymaga tylko dowodu, że zatrudniło mnie Emory
University, które ma reputację największego pracodawcy w okolicy. Dobra, przesyłam
im moje papiery i aplikuję. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Nie pamiętam, jak
w końcu zapłaciłam za złożenie aplikacji. Chyba PayPalem. Polska karta debetowa
nie działa, a to dlatego, że amerykański system bankowy funkcjonuje inaczej,
niż polski system bankowy. Ludzie nie składają przelewów, tylko podają numer
konta albo numer karty i odpowiednia kwota jest ściągana z konta/karty. Coś
takiego jak przelew nazywa się wire transfer i jest z gruntu podejrzane. Nie
jestem pewna, dlaczego, ale zasadniczo jeśli ktoś chce od was „wire” to pewnie
jest księciem z Nigerii i należy go unikać. Pracodawca nie daje wire transfer.
Daje direct deposit, który jest z jakiegoś powodu czymś zupełnie innym. Przelewy
zagraniczne są za to obarczone gigantycznymi opłatami międzybankowymi. Istnieje
wiele innych sposobów, które omijają system, przy czym jedynym dostępnym w
Polsce jest PayPal (jeśli ktoś się dziwił, jakim cudem Musk wzbogacił się na
zwykłym portalu przekazywania wpłat, to teraz wie).<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">No więc, jeśli
próbujesz opłacić cokolwiek kartą w Stanach, to większość miejsc online, w tym
portale lokatorskie, pobiera dodatkową opłatę za użycie karty, która nie
przechodzi w systemie, bo europejska karta nie da z siebie ściągnąć więcej, niż
zadeklarowano na początku.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Większość portali
lokatorskich do składania aplikacji ma formularz, gdzie wpisujemy swoje dane,
numer karty, poprzedni amerykański adres oraz amerykański numer telefonu,
dzięki czemu korporacja może sprawdzić nasz FICO, ściągnąć pieniądze, pogadać z
poprzednim landlordem czy nie sikaliśmy na dywan i jeśli się spodobamy, to dopiero
jest akceptacja. Podobno w niektórych miejscach patrzą, jakim przyjeżdżasz
samochodem na oględziny, ale to chyba w nieco bardziej luksusowym segmencie.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Nasze osiedle
jest wyjątkiem. Podobno mieszka na nim dużo obcokrajowców pracujących na Emory.
W ogóle słówko „Emory” otwiera wiele drzwi, dlatego po kilku rozmowach przez
ocean udaje się umówić datę wprowadzki. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">No, ale trzeba
złożyć depozyt. Jak to zrobić, jeśli przelewy nie istnieją, karta nie działa, a
na sugestię miłego Amerykanina, żebyśmy może przysłali czek, polskie banki
sprawdzają, które mamy stulecie?<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Otóż Stany
Zjednoczone mają tutaj specjalną instytucję przeznaczoną dla ludzi, którzy są
imigrantami zatrudnionymi na czarno, dealerami narkotyków albo pracownikami fast
foodu i żaden bank nie da im karty kredytowej. Trzeba iść do supermarketu.
Wpłacić gotówkę. I wysłać przekaz pieniężny za pomocą Western Union. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Dobra, ale na
razie jesteśmy w Polsce, to jak mamy iść do tego supermarketu? <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Staje na tym, że
umawiamy się na przekaz depozytu za pomocą Western Union jak już przylecimy do
Atlanty, a na początek wynajmujemy na pięć dni AirbnB, przy czym trochę nam
zajmuje znalezienie takiego, gdzie właściciel nie ma nic przeciwko kotom. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Po przylocie
okaże się jeszcze, że supermarket jest godzinę na piechotę, nie ogarnęłyśmy
Ubera, bo nadal myślimy po polsku i chciałyśmy autobusem, a reklamowana
atlantydzka komunikacja miejska, podobno doskonale rozwinięta jak na Stany (tak
było, nie zmyślam!) jeździ równie często, co pekaesy i nigdzie nie można
znaleźć planu trasy (jest do tego appka, ale to odkryłam później). <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">I oto prócz
amerykańskiego numeru telefonu (prowizorycznego) mamy amerykańskie mieszkanie.
Bez mebli, ale to się jakoś załatwi.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Jak dłużej
pomyślę, dochodzę do wniosku, że to wszystko z powodu dwóch młodych
drapieżników Felis catus rasy europejskiej podwórkowej. I trochę się sobie
dziwię. Ale tylko trochę.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">Mamy nieprawdopodobnie
cholerne szczęście, że to jednak nie jest akademik i dowiemy się o tym za kilka
tygodni.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;">c.d.n.<o:p></o:p></span></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-85489509054107714982023-09-28T14:04:00.006+02:002023-09-28T14:22:53.442+02:00Moja Atlantyda <p> Ameryka to był przypadek.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Neurobiolodzy (i zresztą
naukowcy w ogóle) mają globalny rynek pracy, a specjalizacje są bardzo wąskie,
często nam bliżej badawczo do kogoś z drugiej strony oceanu, niż z drugiej
strony budynku. Cykl życia naukowca przed zdobyciem stałej pozycji, a zresztą
nawet i potem, jest dyktowany dostępnością grantów na badania, zresztą do zmian
miejsca pracy zachęca nas system (w formularzu ocen grantów jest dział
„mobilność”, wart kilku dobrych punktów – przed Atlantą mój znalazł się pod
kreską właśnie dlatego, że ostatni wyjazd to był Erasmus). Pojęcie „polski
naukowiec” to trochę fikcja. Każde z nas, jeśli publikuje w miarę przyzwoitych
czasopismach, robi to po angielsku i jest kosmopolitą. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Gdyby Gary J. Bassell,
profesor, z którym już wcześniej współpracował mój polski zespół, był
Szwajcarem lub Francuzem, pewnie znalazłabym się w Szwajcarii lub we Francji.
Ale wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, których bałam się najbardziej, i to na
Południe. Z Polski widzi się Stany w pigułce, idealizowane lub demonizowane,
postrzegane przez pryzmat eksportowanej wszędzie popkultury. Każdy, kto
wyjechał choćby na trochę, powie wam, że to trochę nie tak. Przede wszystkim
Stany Zjednoczone to nie jest jednolity kraj, a popkultura pokazuje głównie dwa
rejony – Nowy Jork (czasem inny kawałek starego wschodniego wybrzeża) i
Kalifornię. Chyba, że w ujęciu historycznym. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Nie doceniamy też, jak
bardzo Stany różnią się od Polski pod względem kulturowym, a zaczyna się od
drobiazgów. Kto się przyzwyczaił, że do innych krajów Unii wjeżdża jak do
siebie, może być mocno zaskoczony. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Po pierwsze, telefon.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Bez amerykańskiego numeru
telefonu po przyjeździe do Stanów nie załatwimy niczego. Mieszkania, konta w
banku, internetów, a nawet transportu (taksówki są drogą fanaberią, trzeba mieć
Uber). Wszystkie formularze wymagają jednej cyferki więcej, a urzędy i
instytucje nie rozumieją idei kontaktu przez email. Udają, że rozumieją, po
czym i tak do ciebie dzwonią. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Żeby mieć amerykański
numer telefonu, trzeba kupić amerykański telefon, a w tym celu należy podać
amerykański numer telefonu oraz amerykański adres, którego nie mamy, bo nie
mamy amerykańskiego numeru telefonu. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Ale, uwaga, jest możliwość
przerwania tego błędnego koła. Należy otóż przed wyjazdem kupić sobie amerykański
numer telefonu przez Skype’a. Oczywiście będzie działał tylko w miejscach,
gdzie dają darmowe wifi. Ale możesz go podać, dzwonić do
ludzi, potem możesz odpisać na esemesa i w ogóle wszystko gra. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Możesz nawet spróbować
wynająć mieszkanie. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Podobno uczelnia ułatwia
postdokom i doktorantom zdobycie lokum po przyjeździe i są pokoje dla zagranicznych
studentów. Mówię podobno, bo jest jeden haczyk. Nikt nie przewiduje, że
zagraniczny gość przywiezie dwa polskie, mazowieckie, prawdziwe żywe koty. A
tych w akademikach trzymać nie wolno.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">Zatem zaczyna się
poszukiwanie mieszkania na wolnym rynku. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-ansi-language: PL;">cdn...</span></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-30727848909671918662023-09-27T04:28:00.001+02:002023-09-27T04:28:45.577+02:00Hello world.Przeglądam sobie ten blog, przypatruję się dawnym nadziejom i ambicjom i myślę,
że nie będę go prowadzić w tym samym tonie. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia, w
jakim (podobnie jest z książkami, jeśli mam być szczera).<div>
<br />Ale wiecie, tak sobie myślę, że tak wiele rzeczy jest poza moją kontrolą. Nie
decyduję o tym, jak brutalnie wygląda rynek książki, jak trudna jest kariera naukowa, co dalej z moim zdrowiem (chwilowo
lepiej), czy mała niezupełnie normalna normalność, jaką udało mi się zbudować w
obcym kraju potrwa parę miesięcy, czy parę lat.</div><div>
<br />Zawsze jednak mogę pisać. Nieważne, ile mam na to czasu, czy robię to zbyt
rzadko i czy w globalnym pierdolniku jest dla mnie jakieś miejsce. Moja decyzja
jest poza algorytmami, osądami, osobistymi stratami i generalnie wszystkim
innym. Zawsze najlepiej mi się tworzyło, kiedy nie musiałam myśleć, co mam z tym
później zrobić.</div><div><br />
Coś tutaj będzie, ale nie obiecuję co, kiedy i w jakim kształcie.</div><div><br />
Czcionka jest inna. Zobaczę, czy zostanie.
</div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-42719379237997712572023-07-18T14:58:00.002+02:002023-07-18T14:58:38.386+02:00Kropka taktyczna.<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Pomyślałam sobie wczoraj, że przydałaby mi się autorska strona internetowa, po czym sobie przypomniałam, że mam już autorską stronę internetową.
Teraz ją oglądam, w dużej mierze zamrożoną w innej epoce. Będzie tutaj generalna inwentaryzacja, tylko najpierw muszę ogarnąć, co właściwie powinnam zrobić - stać mnie już chyba, żeby postawić sobie coś, co wygląda nieco bardziej profesjonalnie. Pytanie, czy trzeba. Nie jestem Georgem Martinem, więc pewnie trzeba.
Blogi trochę martwe są, ale się pomyśli.
</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-77174584656881255932020-05-11T04:34:00.001+02:002020-05-11T13:18:30.820+02:00Z Drugiej Strony świata, 1.<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Świat drżał w posadach, gdy w połowie lutego zabieraliśmy się w nasze cztery walizki na drugą stronę świata. Po lotnisku we Frankfurcie krążyli już poważni ludzie zadający pytania o to, czy w ostatnim miesiącu nie odwiedzaliśmy czasem Chin. Miałam maseczki spakowane do kocich transporterów, bo obydwoje z Mikołajem, mimo największych starań, złapaliśmy od siostrzenicy katar tuż przed wyjazdem. Ale kiedy zobaczyliśmy poważnych ludzi, postanowiłam się z tymi maseczkami nie wychylać. „Jeszcze pomyślą, że jednak mamy wirusa i zawrócą nas sprzed granicy”, myślałam.<br />
<br />
I jeszcze „a jeśli się posypie”.<br />
<br />
Od paru miesięcy miałam takie wrażenie. Rzeczywistość wokół mnie drgała jak naprężona struna. Trochę w tym było udziału sytuacji politycznej, trochę rodzinnej, trochę osobistej. W pewnym stopniu można powiedzieć, że od tego kotła uciekałam, chociaż tak naprawdę to się tak tylko wszystko złożyło: wyjazd na zagraniczny staż podoktorski jest normalną rzeczą, naturalnym etapem w karierze naukowej. A miałam jechać i spotkać tych wszystkich mądrych ludzi, których publikacje czytałam i nie tylko móc, ale może i musieć stosować metody, które chciałam wypróbować, z dostępem do nieporównywalnego budżetu – same zalety!<br />
<br />
Szczerze mówiąc pierwszą moją myślą, gdy usłyszałam o wirusie, o którym mówią teraz wszyscy było: „no nie, tylko nie kolejna infekcja, trzy razy brałam w tym roku antybiotyk”. A drugą: „no, nie, przecież pisałam już o tym w dwóch różnych opowiadaniach!” – pandemia wymieniona w „Mrówkach” i w „Dróżniczce”, jak obecnie, była tylko jednym z nieszczęść, jakie dotknęły ludzkość i była (być może mało kreatywnie) nieco złośliwszym, ale nie tak śmiertelnym jak w filmach sensacyjnych wirusem grypy. Nie mam zdolności profetycznych, po prostu jestem biologiem i wiem, że im dłużej się żyje, tym bardziej prawdopodobieństwo takiego zdarzenia zbliża się do jedności. Co więcej, to niejedno takie potencjalne zagrożenie i w mojej optyce 95% ludzkości zachowuje się jak owo – za Wańkowiczem - bujne ziele na kraterze, co nie robi dobrze mojej nerwicy.<br />
<br />
Ale do meritum.<br />
<br />
Że się w Polsce będzie trzęsło, też było widać. Szczerze mówiąc nigdy nie miałam ochoty żyć w dyktaturze. Nam co prawda żadna dyktatura tak do końca nie wyszła, bo co dwójka Polaków, to trzy zdania i nadal trzymam się pewnej nadziei, że ta narodowa wada i tym razem uchroni nas przed losem, który dawniej przydarzył się tylu europejskim krajom w obliczu kryzysu. Ja się na polityce za bardzo nie znam, bo moje zdolności metakognitywne się w tym momencie zawieszają, zbyt wielu ludzi jest za bardzo innych ode mnie i trudno mi przewidzieć, jak postąpią. Oprócz tych ogólnych ruchów wynikających z natury agresywnych, terytorialnych ssaków społecznych, ale przykładanie do ludzkości metod obserwacji wg. Dr Goodall nieodmiennie mnie smuci i budzi nadzieję, że może się mylę. <br />
<br />
Jak sobie z tym bajzlem ojczyzna poradzi, nie wiem. Mam nadzieję, że dobrze, bo zamierzam jednak kiedyś wrócić i mieć ten własny lab, zakładając, że ktoś w końcu da mi grant. <br />
<br />
Może i nie będzie żadnych grantów, bo skończy się świat jaki znamy, ale tymczasem żyję chwilą. Pojechałam na dłuuugi urlop od zmartwień, który polega na tym, że pracuję naukowo w jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi, to znaczy na przedmieściach Atlanty i wracam wieczorami do drewnianego domu w otoczeniu zieleni, gdzie czerwone kardynały ćwierkają tuż pod moim oknem, a wszystkie potrzebne rzeczy – włącznie z naukowymi książkami – są na wyciągnięcie ręki i przyjeżdżają pode drzwi (poza fotelem, bo poczta go zgubiła i nie może odnaleźć od dwóch tygodni). Internet trochę niepewny, ale da się żyć.<br />
<br />
Żadnej nowej infekcji chwilowo – odpukać - nie złapałam. Przytyłam dwa kilo. Głównie dlatego, że rzuciłam część leków – zaczęły mi bardziej szkodzić niż pomagać i usłyszałam, że teraz lepsza jest dieta – ale część tej wagi to mięśnie i to się czuje. Gdy tutaj przyjechałam, spałam po dwanaście godzin dziennie przez kilka tygodni, dłużej, niż zwykle trwa jetlag, a twarz miałam papierową. Teraz funkcjonuję normalnie, przez pewien czas jeździłam nawet do labu na rowerze (a tutaj to trochę jak rowerem po Beskidach), tyle, że hamulce mi się zepsuły i trochę nie mam jak naprawić. <br />
<br />
Konferencji nie ma, bo koronawirus, z nowo poznanymi mądrymi ludźmi chwilowo rozmawiam tylko przez zooma – ale pracuję z nimi naprawdę. Może mi to wychodzi na dobre, bo zajmuje się tym, co mam przed oczami, a nie kolejną dziką hipotezą. Inna sprawa, że o białku, które badamy wiadomo bardzo niewiele, a to co wiadomo brzmi bardzo intrygująco, więc mogę sobie pohasać.<br />
<br />
Przylecieliśmy w ostatnim możliwym momencie. Tydzień później, a nie zrobiłabym niezbędnych szkoleń (brakuje mi w tej chwili jednego). Dwa tygodnie później, a spalibyśmy na podłodze – zamknięto Ikeę, a meble z Amazona są kilkukrotnie droższe i czasem mają problem z dojazdem. Trzy… i siedziałabym jak ten głupek w domu, niewdrożona i nieprzydatna dla zespołu. A tak nadal się tam pojawiam (jako pracownik, a nie doktorant, jestem „essential” i mi wolno), podtrzymuję działalność labu, zdążyłam nawet jeden eksperyment zrobić i niedługo je zresztą wznawiamy.<br />
<br />
Cieszę się, że zabraliśmy się z kotami. Zmusiły nas do poszukania sporego mieszkania z wygodami, z dala od kampusu. Potem się okazało, że akademiki opróżniono w związku z wirusem, a studenci musieli się poprzenosić. I nawet sobie nie wyobrażam, co by było, gdybyśmy zamieszkali w jednym z domów dla zagranicznych naukowców, takim z np. wspólną pralnią.<br />
<br />
Dostaliśmy wielorazowe maseczki, piorę je z bielizną. Brakuje mi zwiedzania, parków, lasów (poniekąd dzięki zielonemu osiedlu ta tęsknota nie jest aż tak dojmująca). Brakuje mi moich bliskich i przyjaciół i tego, że z powodu wirusa nie wrócę do nich na wakacje, żeby pojechać nad morze i leżeć razem pokotem na kanapie, oglądać jakiś film Marvela albo grać. Co prawda gramy przez sieć, ale to ma jednak pewne wady.<br />
<br />
Nadal nie piszę. Miałam dwa opowiadania do zrobienia, jedno dałam radę, drugie zawaliłam. Coś mi się cały czas śni, dwie fabuły obracają się na ruszcie, urywki piosenek wpadają do głowy. Ale brakuje czasu albo sił na głębszą refleksję, albo za bardzo absorbuje mnie chwilowo praca naukowa, nie wiem. Nie wiem, czy tak zostanie. Taki czas.<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-60310746399551529412018-03-14T15:39:00.001+01:002018-03-14T18:50:52.702+01:00Ci inni<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
<div class="MsoNormal">Zawsze będą ci inni.</div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal"><o:p></o:p></div><div class="MsoNormal">Którzy piszą lewą ręką</div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">I którzy mają piegi.</div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Albo zepsuł im się suwak od kurtki,<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Albo są po zawale serca<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">I mają lat dziewięćdziesiąt, ale dają sobie radę, dziękuję bardzo.<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Co zapomnieli drugiego śniadania.<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Którzy nie mogą drugiego śniadania,<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Psów, kotów, <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Dzieci.<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Którym się pomyliły autobusy<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Tego ranka, co pierwszy dzień w pracy.<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Tacy, co pamiętają warkocz córki<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Oprószony ceglanym pyłem,<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Stopy obute w bezdomność,<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">A huragan ich ściga i chwyta za płaszcz.<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Na parkanie siedzi sroka i pyta:<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">A kto ty?<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">A kto?<o:p></o:p></div></span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-20554060734756713902018-03-06T11:37:00.001+01:002018-03-06T11:49:43.348+01:00Bogles<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
It's been a long time since I've written an English post.<br />
This time it's a story, translated by Maja Konkolewska. It was first published in Szortal in November 2016, and after several rejections from English language magazines I decided that I'm moving on to new stories and I'm putting this in here for everyone to read. Enjoy! :)<br />
<br />
Bogles<br />
Translated by Maja Konkolewska<br />
<br />
You say you don’t know who we are. No need to worry about that – we don’t know either. We are born under beds, in mirrors or in the deep corners of wardrobes. We are usually brought to life by children, but not only. We form out of barely conscious thoughts, left-over dreams and shards of daydreams and we stay with you for some time. For as long as you remember us.<br />
<br />
And then we have to leave. In the long run it’s impossible to live with you. You are as capricious as bumble bee larvae and when you forget – you push us away. This is exactly how it works. I was lucky enough to be living at my mother’s for almost six months. She had drawn me and it always preserves. In the end, she stopped liking the picture. She threw it away and forgot.<br />
<br />
No, I don’t hold a grudge against her. She created me strong. I’m almost seventeen years old now and in our tribe it is considered to be the Methuselahan age. <br />
<br />
We live in an old country house on the verge of a forest. We have an orchard with sour apples, a small stable, shed with tools and vegetable patches where I still grow this and that. There are only three of us left: Toothy, Mare and I. We are the old-time residents. For the last five years no one new has arrived and my time is slowly getting to an end. Now that I think of it, Gnome used to complain that new residents arrived less and less frequently. He claimed that he himself had been greeted by a feast for twelve with a kolacz cake reaching the sky, baked of sunny millet flour especially for this occasion. <br />
So, there used to be a dwarf – Gnome. And Murky – the dark prince who used to ride a stallion of clouds; a toad-look-alike Crawler and also Leaf – a talking guinea pig. There also used to be Beaming. She’d put the moonlight in her lap and then weave the silver yarn on a long loom. She faded into the Mist a year after my arrival. A sofa cover is all that she left behind. Dingy and worn-out, it still glows slightly during the full moon. <br />
<br />
We stay for a few years – three, five, sometimes fifteen or a bit more. A long time ago appeared one Thinker who lived in the house two full decades but in the end the Mist called him too. <br />
<br />
When our time comes, we begin to fade away. Our abilities slowly diminish and our voices subside. People stop noticing us, even in such meagre form as we may appear. Finally the day comes when we must wake up before dawn, find the train tracks bathed in the morning mist and embark on a journey. <br />
<br />
The Mist leads to There but the tracks are ordinary, built by people. By day you can walk on them to the nearest town. Trains used to go there, I can still remember. On the other side of the tracks there’s an alley and along it – people’s homes. It used to be a few red brick houses, today it’s modern villas with balconies and high fences. They sprung up out of nowhere one after another, a bit like the mushrooms Toothy nibbles out of the ground and then gets diarrhoea. Mare says the rich live there. I don’t know about the rich and neither does Mare, so I can’t appraise that. But I think it’s true because in their gardens they grow just hedges and grass but nothing to eat. <br />
<br />
Mare is convinced they feed on grass but I don’t believe that. Toothy sometimes eats grass but he’s a horse after all, so I guess he has to. Although, to tell you the truth, when it comes to us – nothing can be simply predicted. For example, I like carrots, peas and boiled potatoes, although according to the laws of nature I should be gobbling up raw rodents. And I will humbly admit that I bake the most delicious apple pie in the world.<br />
<br />
I add some of my summer nap dreams to it. You can’t copy that. When the Mists take me, the memory of my apple pie will survive just like the stories of Beaming’s carpets and Thinker’s longevity. <br />
<br />
So, Toothy looks like a horse. Not any old nag but, as he proudly puts it, a real stallion of hell. Maybe he did look like that about five years ago but since then his black coat turned grey, his mane got thinner and his back curved down. Even the devilish teeth that had given him his name became yellowish and crumbled a bit. He’s still scary from afar. Much more than me – personally, I was never equipped. <br />
<br />
Mare would have been a human if someone just paused and devoted a moment’s attention to finish her. They could have straightened her right leg and reshaped her hunched back and the arms that drag on the floor. They could have painted her skin in a different colour than pale-green. They could have added nails, nose and more hair than these few grey tufts. Some of us aren’t very fortunate and are born out of imagination that has only just germinated.<br />
<br />
I on the other hand, as you probably suspect although still can’t actually see, am a cat. A humanized, walking on back legs ginger cat, as big as a small child, supplied with opposable thumbs and, of course, a maroon brimmed hat with a feather. It’s an integral part of me. If I left it or lost it somewhere, which I used to try doing in the moments of rebellion against my own nature, it would be back on my ginger head within fifteen minutes. Did I mention it has holes for ears? My mother was an extremely intelligent person.<br />
<br />
We have a lot of work to do in here. In the late summer, just like now, we have to water spiders with dew so that they weave gossamer webs. In the autumn we paint the leaves. We’re not the only ones who do it – a bunch of goblins still live in Invisible Lair, but our gang manages it quite well. Preparation for winter is a serious matter.<br />
<br />
In the winter we have to look after the Misty Children. They don’t come every year but when they do, we find one each winter month. They come half-started and bodiless, like everything born out of the Mist. We find families for them. We choose the mother and father very carefully. They must be people who want a child very much – Mare has the best intuition in these matters. Sometimes in search for suitable candidates we visit all the nearby towns. <br />
Then they are clothed in bodies in the same way as everyone else who comes to this world. Just like you. Don’t look at me like that, I didn’t mean to scare you. The Mist Children are born a bit different. No matter how much effort they put into pretending to be people, in half they belong to There. <br />
<br />
When we found you fifteen years ago I was on the winter watch with Murky. Toothy and Mare were not born yet and my fangs and claws were as sharp and hard as a diamond, quite literally, for there was a time when I had to cut glass for a new window after an autumn storm. We stood by the train tracks – the two high-quality guards: a dark prince with long, black curly hair and a sprightly ginger cat with dashing whiskers and a rapier as sharp as a bee’s sting attached to the side, ready to fight the most ferocious of the northern phantoms <br />
(They also appear less and less frequently, although I swear that just the day before yesterday I saw a shadow nearby one of the farms, next to the old shrine. If you see them, sprinkle some salt on them – they don’t like it and they are afraid of folks like you.)<br />
<br />
As we were killing time playing stones, the mist-shrouded moon rose over the train tracks – an almost infallible sign that it was time to start searching. Although, it happened once or twice that despite clear omens we didn’t find anyone before dawn. I still don’t know whether no one actually arrived back then. It’s possible that a Misty Child was left unnoticed and in the end evaporated, touched by the first rays of sun.<br />
<br />
This time we noticed the child almost immediately, crouched behind a stone; a helpless white bundle resembling candy-floss. You had light-blue eyes – two tiny dots like pinheads, and big lips, able to swallow a whole apple. Murky pulled out a gunny-sack lined with unwoven wool from Beamings’ basket. Misty Children are fragile and they need a lot of warmth, especially at the beginning. We sneaked up cautiously not wanting to startle you. Everything looked as it should. <br />
Until we realised that Unbeing had already emerged.<br />
<br />
(You can see more clearly now, at least that’s the impression I’m getting. I notice fear in your eyes. Don’t be afraid. Out of all that is apparent and hidden, we are most friendly towards you, humans. After all, at least to some extent we come from you.)<br />
<br />
I don’t know where Unbeing comes from. Just like everything else, she suddenly appears by the train tracks in the Mist. Crawler used to say that a long time ago she was never there but since I remember, we’ve been coming across her more and more often. He also used to say that because of Unbeing, the Mists are slowly raising up. Without them we wouldn’t be able to leave, after all what cannot leave, cannot also exist – deep down we all know it. As you can see, our problem is very serious. In order to try and solve it, I had to retrieve Thinker’s books, buried in a barrel of kasha. But we’ll get to that soon.<br />
<br />
Unbeing is flat, coarse and grey in the way that means lack of colour; resembles sand grinding between the teeth. She is a disappointment, a handful of empty nuts, remnants of a shattered shell in which you used to hear the sound of the sea. She is the lack of understanding which means that, with difficulty, my rapier can only just pierce her armour and I fear that it only infuriates her. She also has a definite excess of legs and eyes and she would like to imitate a spider but I can assure you that it’s just a façade. The real spiders move gracefully. Unbeing glides forwards as if she never needed any legs. <br />
<br />
She doesn’t disappear with the first rays of sunlight, she just slips away somewhere far past the tracks. I don’t know what happens to her then but there are people who have fragments of Unbeing in their homes, some even carry her with them (or within themselves – I can sometimes sense her in them but can’t see or smell her). She no longer looks like a spider. She assumes various forms but I would have to show what I mean. I haven’t spent enough time with you to be able to name everything in your words. But I think that you, of all people, will definitely recognise her should you ever come across each other.<br />
<br />
You exist only due to Murky’s courage. I would have undoubtedly vanished inside the hut and waited for Unbeing to go away and for the Misty Child to evaporate with the dawn of the day. And although I am very tempted to attribute the heroic actions to myself, I shall not deprive my friend of his merits. It was not my rapier and fangs that defended you that night. <br />
He survived but became a shadow of his former self. A few months later he left into the Mist. <br />
<br />
It’s past midnight. We have only a few hours left until dawn so look carefully. What I have here are books written on the birch bark with an ink made of gall wasps. See how they’ve yellowed and faded? A few grains of kasha can still be found around – it has been protecting the books from damp very well. As for the mice, even before my arrival a pact was made that they would keep away from our supplies. Thinker lived in our house many decades ago but his writings survived in excellent condition. Someone should carry on with the chronicling tradition, yet out of the three of us I am the only one who can write – not very neatly though. <br />
<br />
If I deciphered the writings correctly (and I had to do it word by word), Unbeing had already come once before. She appeared above the train tracks and spilled all over the place, penetrating people’s homes and farms. One by one, we started to vanish like popping bubbles. The Mist rose so high, she obscured the moon every night; only her faint trails were left behind down here. And then, one of us found a way to enter the Mists and then come back to tell us all about it. He said he had found the place There from where Unbeing came and fixed it. <br />
<br />
I’ve been thinking about it for a long time and I think I know how he returned. The books don’t describe what he’d achieved There. But if he did it – maybe I can do it too. <br />
<br />
We’ve already talked about it and it must be me. Toothy was never brave and Mare is the youngest and she’ll stay put if push comes to shove. Unbeing appears more and more often and you wouldn’t want it to pour over people’s dwellings. Apparently even scarier bogles will take over from us then. I don’t know if the changes that happen here affect There or vice versa. I only know that if things carry on the way they go now, someday, maybe soon, the house will become empty. Gossamer will stay unwoven, leaves in the autumn won’t be rich in colours, snow will stop melting in the spring. Or perhaps it will be gone all together – last year only one Clouder stayed in the house for longer. I will set out for the tracks before dawn. I’ve already sharpened my rapier and cleaned the armour that’s been hanging on the hook for many years. <br />
<br />
And you stand behind me and no matter what – hold my hat very tight. <br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-6474678858232491482018-03-02T10:28:00.002+01:002018-03-02T11:35:56.348+01:00Gdy się skończy<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
<i>Gdy się skończy nasz czas<br />
<br />
Gdy odejdzie nasz świat<br />
<br />
Powiedz, co wtedy po nas zostanie?<br />
<br />
Parę spisanych słów<br />
<br />
Garść niespełnionych snów<br />
<br />
Przecież wiesz, jak ulotna jest pamięć.<br />
<br />
<br />
<br />
Może urodziliśmy się za późno<br />
<br />
Może za wcześnie, kto to wie<br />
<br />
Może wysiłki nasze poszły na próżno<br />
<br />
A może je doceni przyszły wiek.<br />
<br />
<br />
<br />
Gdy się skończy nasz czas<br />
<br />
Gdy odejdzie nasz świat<br />
<br />
Chciałbym wierzyć, że znów się spotkamy.<br />
<br />
Odwiedzimy nasz bar<br />
<br />
Weźmiesz dwie talie kart<br />
<br />
A ja zagram na swojej gitarze.<br />
<br />
<br />
<br />
Znów odurzeni wieczorną herbatą<br />
<br />
Będziemy śpiewać aż po świt<br />
<br />
Może i z nieba wyrzucą nas za to,<br />
<br />
Że nawet tam gubimy rytm.<br />
<br />
<br />
<br />
Gdy się skończy nasz czas<br />
<br />
Gdy odejdzie nasz świat<br />
<br />
Powiedz, czy ktoś nas jeszcze odnajdzie?<br />
<br />
Pośród pożółkłych ksiąg<br />
<br />
Tysiąc mil kurzu stąd<br />
<br />
Znajdzie ślady snów, przygód i pragnień?<br />
<br />
<br />
<br />
Będą nas widzieć naszkicowanych<br />
<br />
Bez naszych marzeń, cnót i wad<br />
<br />
Życie jest piórkiem; czarny atrament<br />
<br />
Powoli blaknie z biegiem lat.<br />
</i><br />
<br />
</span><br />
<div class="Stopka1" style="text-indent: 162.0pt;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: x-small;"></span></span></div><div class="Stopka1" style="text-indent: 162.0pt;"><br />
</div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-61247309612008109572018-01-29T22:26:00.001+01:002018-02-08T14:15:10.776+01:00Plany na 2018<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Jak już wspominałam, miniony rok nie był dla mnie łaskawy – chociaż ładnie to wygląda z poziomu zawodowego, bo i parę publikacji, i książka, i udało się znaleźć dom dla Miasta Magów, na polu życiowo-prywatnym miałam trzęsienie ziemi. Kiedyś może opowiem, ale jeszcze nie teraz. Przez 2018 będę się musiała powolutku przeturlać - tym razem plany mam skromne i będę się trzymać przy poziomie gruntu (oby się już nie trząsł).<br />
<br />
Będę na Fantasmagorii w Gnieźnie (9-11 luty), z następującymi punktami programu:<br />
12.00 Fantastyczne debiuty (panel)<br />
Krzysztof Haladyn, Aleksandra Janusz, Kajetan Kusina, Marta Kładź-Kocot, Artur Olchowy, prowadzenie: Daria Kamińska<br />
16.00 Kolonizacja obcych planet (dla początkujących i nie tylko) – to samo co zawsze, jak zwykle updejtowane o nowe planety i nowe nowości.<br />
(Uwaga, errata programu!)<br />
<b>19.00</b> A jednak się świeci – fluorescencyjne białka w żywych komórkach – ta jest hardkorowa. Ale są ładne kolorowe obrazki.<br />
<b>20.00</b> Popkultura a fantastyka – nie jestem pewna, o co mnie będą pytać, ale jako osoba regularnie wtykająca nos tam, gdzie jej nie chcą, mogę opowiedzieć min. o zachodniej machinie wydawniczej i innych objawieniach. (Panel).<br />
Aleksandra Janusz, Kajetan Kusina, Artur Olchowy, Dominika Węcławek, Bartek Biedrzycki, prowadzenie: Daria Kamińska<br />
<br />
Zjawię się na Pyrkonie i na WTK, przy czym detali jeszcze nie znam. <br />
<br />
Poza tym chcę:<br />
<br />
- dokończyć Ukrytą Fortecę. Termin mam na koniec września (przedłużyłam) więc osiem miesięcy; Mandala ostatecznie powstawała w takim tempie, a nie było wtedy NaNo. Ukryta Forteca będzie dalszym ciągiem magic punku, tym razem w magicznym Stambule, to znaczy to niezupełnie jest Stambuł, ale równocześnie parę innych miejsc. Jak poprzednio. Jeśli leży wam ta seria, finał też powinien.<br />
<br />
- zrobić redakcję Mandali. Uwag nie ma znowu tak dużo i w niedzielę odklepałam wszystkie drobne, nad grubszymi muszę się chwilę zastanowić, ale nie zajmie mi to dłużej niż parę dni. Miasto magów to zupełnie inna seria niż KRŚ – cięższa, mroczniejsza, pełna bebechów i bardziej idzie w stronę samodzielnej mitologii, niż powieści przygodowej (parental warning: są wulgaryzmy, seks i bardzo dużo filozofii).<br />
<br />
- napisać przynajmniej trzy opowiadania. Jedno do antologii, jedno do drugiej antologii, i jedno dodatkowe. W tej chwili na dwa mam pomysł – zasadniczo mam ich więcej, ale jedna z tych antologii jest okolicznościowa i trzeba tak czy siak wymyślić coś nowego. Ponieważ od lat nie piszę opowiadań, cały czas i wysiłek wkładając w powieści, będzie to pewne wyzwanie.<br />
<br />
Czwartego kwietnia ma premierę nowa edycja DWS. Pierwsze wersje okładki już wyciekły – jest piękna, ale jeśli macie tę z dwoma nazwiskami na okładce, wstrzymajcie się z publikacją, pokażę wam wersję ostateczną. Do książki powstaje coś, o czym bym kiedyś nie marzyła i różne takie rzeczy, które dostają pisarze, jak są grzeczni. <br />
<br />
Potem pojadę na Worldcon z katalogiem FFWoP, tym razem turystycznie z mężem. Zabiorę też nasze próbki. Wiele się nie spodziewam. In late capitalism, books buy you. Ale jestem całkiem pewna, że z kolei spodziewają się mnie tak, jak hiszpańskiej inkwizycji, więc przynajmniej wniosę trochę fermentu.<br />
<br />
I to jest tyle. Bardzo długo biegłam, a teraz trzeba po prostu iść i patrzeć, gdzie stawiam stopy.<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-75634061884771419552018-01-28T00:00:00.001+01:002018-01-28T00:00:32.346+01:00Desiderata. Fanfik.<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Idź spokojnie, stopa za stopą<br />
<br />
Nie musisz.<br />
<br />
Oczekiwania są jak ryby:<br />
<br />
Śliskie i często śmierdzące.<br />
<br />
Wszystko, czego ci trzeba jest tutaj;<br />
<br />
Pod dłonią;<br />
<br />
Na kraciastej kartce własny zamek z piasku.<br />
<br />
Jeżeli znów wyruszysz w podróż,<br />
<br />
Pamiętaj: świat jest otwarty<br />
<br />
Nigdzie końca drogi<br />
<br />
Żadnej drogi, tylko ocean<br />
<br />
I ani jednego baranka na horyzoncie.<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-13114439660320430022017-12-22T16:27:00.002+01:002017-12-22T19:29:33.947+01:00Widok z góry Hiei<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Z okazji świąt, jak zwykle, robię sobie małe podsumowanie roku.<br />
Rok 2017 był… specyficzny.<br />
<br />
Pierwsza jego połowa upłynęła na podbijaniu świata, zakładaniu inicjatyw, działaniu, znajdowaniu wydawców na stare, ale dobre powieści i opracowywaniu Cienia Gildii dla NK. <br />
A potem nastąpił sierpień i wrzesień, i dobry kawałek października.<br />
<br />
…<br />
<br />
Dość powiedzieć, że zabrano mnie do szpitala w dniu premiery Cienia Gildii, a potem, zamiast jechać na Copernicon, leżałam tam prawie dwa tygodnie. Potem wróciłam i zaczęłam odbywać rekonwalescencję. Pojechałam do Japonii na planowaną od roku wycieczkę, co jest trochę cliché, bo to taka rozrywka pań z klasy średniej, które mają ten luksus, że mogą jechać, a potem napisać o tym bestseller New York Timesa. I jak na złość, przez większość wyjazdu nawet nie umiałam się nią w pełni cieszyć. A pod koniec weszłam (dobra, wjechałam kolejką) na górę Hiei. <br />
To jest oczywiście święta góra, bo w Japonii święty jest co drugi kamień i drzewo, ale ta była święta na wypasie i zbudowano tam cały kompleks klasztorny jeszcze w 8 wieku. Zbudowali go Fujiwarowie, a potem zburzył go w XVI wieku Oda Nobunaga, co jest chyba lokalną tradycją. <br />
<br />
No więc, patrzę i widzę to:<br />
<br />
</span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"></span><a href="https://3.bp.blogspot.com/-K1AEq7xB79I/Wj0jk9sWKyI/AAAAAAAAF_M/kpqNwx0GdBg2Rk8zozUaFmfLEKTKCzF9ACLcBGAs/s1600/hiei1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Hiei, widok 1" border="0" data-original-height="747" data-original-width="1328" height="225" src="https://3.bp.blogspot.com/-K1AEq7xB79I/Wj0jk9sWKyI/AAAAAAAAF_M/kpqNwx0GdBg2Rk8zozUaFmfLEKTKCzF9ACLcBGAs/s400/hiei1.jpg" title="" width="400" /></a></div>
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
I człowiek jest taki malutki, maleńki, a te wszystkie Rzeczy uciekają dziesięć lat w przeszłość. Prawdę mówiąc Beskidy też tak na mnie działają. Nie wszyscy mają swoją górę Hiei, niektórzy mają co innego, niektórzy nie mają nic i tym współczuję. Ja mam to. <br />
<br />
</span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"></span><a href="https://4.bp.blogspot.com/-s24euw0onmA/Wj0jt8kF1ZI/AAAAAAAAF_Q/SQCp8tIu2ZUvkAYJ4NjjI00C3dbEIqHuQCLcBGAs/s1600/hiehi3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Hiehi, widok 2" border="0" data-original-height="747" data-original-width="1328" height="225" src="https://4.bp.blogspot.com/-s24euw0onmA/Wj0jt8kF1ZI/AAAAAAAAF_Q/SQCp8tIu2ZUvkAYJ4NjjI00C3dbEIqHuQCLcBGAs/s400/hiehi3.jpg" title="" width="400" /></a></div>
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;">
<br />
I na przykład to (gdzieś obok jest Złoty Pawilon, ale jak zwykle wolę krzaki).<br />
<br />
</span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-6CldEA30wUk/Wj0j5iHATII/AAAAAAAAF_U/_MFj6Du2Hy4oFB3sOUKzPJ3vrJ539sXtACLcBGAs/s1600/pawilon.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Pawilon" border="0" data-original-height="747" data-original-width="1328" height="225" src="https://1.bp.blogspot.com/-6CldEA30wUk/Wj0j5iHATII/AAAAAAAAF_U/_MFj6Du2Hy4oFB3sOUKzPJ3vrJ539sXtACLcBGAs/s400/pawilon.jpg" title="" width="400" /></a></span></div>
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;">
<br />
Pewnie będzie mnie to zasilać przez następne lata.<br />
Więc, poza tym, na pamiątkę, zdjęcie kici, która jak się okazało trzymała się przy życiu tylko ze względu na mnie i podczas mojego pobytu w szpitalu się poddała. Baw się dobrze w kocim niebie, maleńka.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-Patl0xRmoFo/Wj0kEHJtsvI/AAAAAAAAF_c/Njk_f_SpSU0lYC1h60FrvxQxzudXCsWbgCLcBGAs/s1600/kotek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Galilea" border="0" data-original-height="373" data-original-width="664" height="225" src="https://4.bp.blogspot.com/-Patl0xRmoFo/Wj0kEHJtsvI/AAAAAAAAF_c/Njk_f_SpSU0lYC1h60FrvxQxzudXCsWbgCLcBGAs/s400/kotek.jpg" title="" width="400" /></a></div>
<br />
Mnóstwo ludzi okazało mi zupełnie rzeczywiste wsparcie. Moja rodzina, moi przyjaciele. Mój szef. Moje wydawnictwo, Nasza Księgarnia (teraz już jedno z dwóch, bo gdzieś w środku tego zamieszania udało mi się załatwić formalności z Uroborosem i też jestem z nich bardzo zadowolona :)). Parę osób, z którymi rozmawiałam o Rzeczach, wiecie, kim jesteście. Powoli zaczynam móc dłużej siadać i pisać, a nie tylko redagować, więc Ukryta Forteca powstanie, chociaż może się przesunąć w stosunku do pierwotnych planów. Ale na szczęście najgorsze już za mną i dopóki o siebie dbam, będę zdrowa. <br />
<br />
Trochę nie pamiętam szczegółów lata i jesieni, jakby wydarzyły się komuś innemu, albo dekadę temu. Po powrocie do labu okazało się, że muszę sobie przypominać, gdzie co leży. Czasami jeszcze krzyczę na ludzi. Jeśli kogoś przez ten czas uraziłam, powiedziałam coś nieprzemyślanego, nie sprawdzając kontekstu - przepraszam. Przynajmniej tyle mogę zrobić, bo na składanie potłuczonego nie mam siły, i jeszcze trochę czasu zajmie zanim będę ją mieć. <br />
<br />
Dobrego Nowego Roku. Oby był wesoły. Na pewno będzie można się cieszyć z kilku nowych książek :)<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-51474037448096239982017-10-16T13:36:00.000+02:002017-10-16T14:22:34.430+02:00O dyniach<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Lekarz powiedział, że mogę uprawiać sport. Zanim jednak do tego dojdzie, warto by rozruszać zaniedbane mięśnie w kończynach, więc łapię kijki i idę na spacer aż do Kazurki, tam, gdzie miasto odcina się od lasu, na granicy między dwoma światami. Globalne ocieplenie obrodziło wyjątkowo urokliwym październikiem. Podążam wzdłuż torów, wracam okrężną drogą. Mijają mnie dorodni biegacze, którym mięśnie bynajmniej nie zanikły, panowie z wózkami pełnymi niemowląt, pani z suczką staruszką, której w otoczeniu drzew wraca młodość, a z nią chęć nurkowania w każdej kałuży. Zawracam i droga prowadzi mnie w stare koleiny, czyli uliczkę na poły wiejską, na poły nowobogacką: między budującymi się rezydencjami widzę pole dojrzałych dyń.<br />
<br />
Ewidentnie już po zbiorach. Ciągnik przejechał się błotem i obrócił ziemię korzonkami do góry. Ale tu i ówdzie leży jeszcze jakaś dynia, z rozbitym pomarańczowym brzuchem, na wpół zgniła i brudna. Widzę i dynie mniejsze, i zielone kabaczki. Gawrony latają nad tym wszystkim szczęśliwe i obżarte jak domowe koty - nic dziwnego, przecież to słodkie. Im bliżej się przypatruję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że źle oceniłam sytuację. Obfitość dyń pogrążonych w glebie jest zastanawiająca.<br />
<br />
Podobnego zdania jest małżeństwo, które z nieśmiałą chytrością wchodzi na brzeg pola i ogląda porzucone warzywa. Mężczyzna sprawdza dynię nogą. Kobieta trzyma się przy chodniku i przypatruje się sceptycznie.<br />
<br />
- Może to są dynie brzydkie, krzywe - zgaduję. - Takie, co nie sprzedałyby się w supermarkecie.<br />
<br />
- A gdzie tam - facet wskazuje ręką. Mrużę krótkowzroczne oczy. - Wszystkie, zupełnie dobre, zwalili o tam na kupy, żeby zgniły. Pewnie ktoś dostał dotację, zaorali, obsiali dyniami. A zebrać się nie opłaca.<br />
<br />
Faktycznie. Patrzymy na to marnotrawstwo, na pomarańczowe kule spiętrzone w malownicze stosy, lśniące w jesiennym słońcu. Doskonale wychowani, wiemy, że kraść nie wolno. Zerkamy na siebie nawzajem. Żadne nie przełamie się pierwsze.<br />
<br />
- Gdyby chociaż postawili tablicę, że można brać, prawda?<br />
<br />
- Prawda.<br />
<br />
Odchodzę, tęsknie popatrując na pole. Zupełnie dobre dynie, pewnie są słodkie i soczyste, w niczym nie zawiniły, prócz tego, że ich za dużo i wskutek tego trochę za tanie. Słońce chowa się za chmurami, zaczyna mżyć.<br />
<br />
Dynie gniją sobie dalej.<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-27321128017421439932017-10-14T21:42:00.002+02:002017-10-16T09:29:53.819+02:00Dzień dobry. Tak po dłuższej przerwie. <span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Może powinnam się wytłumaczyć. Książki wychodzą, promocję wypadałoby robić, a ja tymczasem schowałam się do mysiej dziury. Nie pojawiłam się na Polconie ani na Coperniconie. Co się stało? Otóż widocznie pierwsza połowa roku szła mi zbyt dobrze i dlatego rzeczywistość w tej drugiej postanowiła się odwinąć. Reszta jest prywatna i nie chcę was zasmucać. Jeśli coś w tym czasie jednak zrobiłam, czegoś dotrzymałam, gratuluję sobie niezmiernie, bo naprawdę nie było ku temu warunków.<br />
<br />
Z pozytywnych spraw: rzeczy, które puściłam w ruch, a przynajmniej brałam w tym udział, działają właściwie same. Nasza katalogowa grupka Fantastic Women Writers of Poland obiega krajowe konwenty pod nazwą Harda Horda. Ja sama do normalnej aktywności pewnie wrócę mniej więcej w drugiej połowie listopada. W tej chwili nadrabiam rzeczy, których nijak nie mogłam dopilnować, czyli na przykład informuję was, że Cień Gildii już jest w sprzedaży. I w dodatku są już pierwsze recenzje, bardzo pozytywne! Gdyby nie było w waszych Empikach, bądźcie dostatecznie upierdliwi. Przy okazji, nie ma już Utraconej Bretanii, więc też sygnalizujcie, bo odrobina tytułu leży jeszcze w magazynach i jak będziecie dostatecznie uparci, to może wystawią na półki. <br />
<br />
O tutaj okładka Cienia Gildii, bardzo piękna:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-b2k4Y-Ad1CA/WeJn5HRpF2I/AAAAAAAADoY/MPIjLgz_-7MQBMJ3ih1FOThcaKGFAGv1QCLcBGAs/s1600/cien_gildii.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-b2k4Y-Ad1CA/WeJn5HRpF2I/AAAAAAAADoY/MPIjLgz_-7MQBMJ3ih1FOThcaKGFAGv1QCLcBGAs/s320/cien_gildii.jpg" width="212" height="320" data-original-width="501" data-original-height="755" /></a></div><br />
<a href="http://www.storybox.pl/fantasy/1005-kroniki-rozdartego-swiata-tom-1-asystent-czarodziejki.html">Storybox zrobił też audiobooka Asystenta Czarodziejki.</a> Wiem z dobrych źródeł, że powstają kolejne.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-xfSe0CpC0Hk/WeJrTc8YsrI/AAAAAAAADo8/I1IStDTXrNwk3fVZ5F81QiYH3PTJNX4ngCLcBGAs/s1600/kroniki-rozdartego-swiata-tom-1-asystent-czarodziejki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-xfSe0CpC0Hk/WeJrTc8YsrI/AAAAAAAADo8/I1IStDTXrNwk3fVZ5F81QiYH3PTJNX4ngCLcBGAs/s320/kroniki-rozdartego-swiata-tom-1-asystent-czarodziejki.jpg" width="320" height="303" data-original-width="332" data-original-height="314" /></a></div><br />
Poza tym nadrabiam lektury i regeneruję zdrowie, rozważam także powrót na karate. Tak, to samo, które trenuje Vince, tyle że w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki Renshi Justyny (Edit: dopytałam, ma już 5 Dan) nigdy nie doszłam dalej, niż żółty pas. To jest taki etap w moim życiu, że człowiek powinien dokonać przewartościowania, trenować z japońskim staruszkiem pod wodospadem na palikach (jeśli zacznę treningi i dotrwam do grudnia, do Warszawy przyjeżdża mistrz szkoły (Hanshi Nobuo Ishikawa), chociaż zamiast wodospadu będzie zwykła sala do ćwiczeń) i zakupywać chatki na rozlewiskach, ale jakoś wiecie, nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy.<br />
<br />
Chatkę na rozlewiskach w sumie już mamy, w sensie ma ją moja rodzina, bo mnie nie stać, nawet nad tym samym jeziorem Kalwa. Okolica zupełnie nie wygląda tak romantycznie, jak popkultura próbuje udowodnić, chociaż od wielu lat tam nie jeżdżę i nie wiem, w jakim stanie jest podupadły ośrodek wczasowy, czy w jeziorze biorą leszcze oraz czy nadal można spotkać na kąpielisku niemieckich naturystów. Ale jeśli tam pojadę, rodzice będą chcieli, żebym zbierała grzyby. Stanowczo wolę plan A: w listopadzie lecimy do Japonii i zobaczymy muzeum Ghibli.<br />
<br />
Być może to się liczy jako pielgrzymka duchowa. I dobrze, bo trzeba wreszcie zacząć pisać Ukrytą Fortecę.<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-70483768738166190832017-07-04T16:41:00.002+02:002017-07-05T07:35:46.566+02:00Wszędzie cenzura!<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Drodzy państwo, ja się narażę.<br />
<br />
Nie jestem pewna, czy zdajecie sobie sprawę, że media nie są wolne.<br />
<br />
Że istnieje w nich wszechobecny i powszechny rodzaj cenzury.<br />
<br />
Istnieje bowiem jeden temat, o którym w mediach się nie mówi. W telewizji, w wiadomościach (za tej czy innej ekipy) nie usłyszycie o nim ani słowa. Na pierwszych stronach portali na pewno tego nie będzie. <br />
<br />
Trzeba wejść we wstydliwie ukrywane podstrony, nie wyeksponowane nadmiernie, żeby przypadkiem nie gorszyć i nie skłaniać do myślenia, znajdować dedykowane czasopisma, nie eksponowane w kioskach, poza głównym obiegiem kultury.<br />
<br />
Czasami ktoś z tego twórczego światka wychynie do głównego obiegu, wyłącznie wtedy, gdy zacznie poruszać tematy w elitarnym towarzystwie niegorszące: seks, narkotyki, politykę albo duże pieniądze. Ostatecznie jeśli współtworzył znany i sławny film, a najlepiej serial, chociaż tu już wkraczamy w rejony niebezpieczne. Bardzo starannie pomija się wtedy główną treść jego działalności.<br />
<br />
Wiadomo, goście programu, dziennikarze prowadzący wywiad, mogliby się poczuć wstrząśnięci. Zawstydzeni. Trzeba pokazać, że ów twórca nie jest dewiantem, ale istotą ludzką, że interesują go rzeczy powszechnie akceptowalne, normalne. Że spożywa jedzenie. Posiada pupę, Mercedesa albo modny garnitur. <br />
<br />
Należy starannie ominąć i pozostawić w niedopowiedzeniu oraz zawisłej w powietrzu sugestii taką oto szokującą możliwość, że ktoś w domowym zaciszu robi to, co wszyscy - o rety - zgorszę was, przepraszam, ale dzielnie nie poddam się wszechobecnej cenzurze…<br />
.<br />
.<br />
.<br />
.<br />
.<br />
.<br />
.<br />
czyta, albo nawet i pisze książki!<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-9394596369479224072017-06-20T18:53:00.002+02:002017-06-20T19:03:45.739+02:00Wina Martina<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Jak się czasem coś człowieka uczepi, to dręczy. A mnie dręczy ta myśl już od soboty.<br />
<br />
Do stolika owóż mojego w sobotę na Fantasmazurii podszedł kolega po fachu. Młody, sympatyczny, generalnie dobry człowiek. I od dzień dobry zaczyna mnie przepraszać.<br />
<br />
- Ja jeszcze nie czytałem twoich książek.<br />
<br />
- Aha, nie szkodzi - kiwam głową ze zrozumieniem. Bo kto by tyle tego przeczytał, zeszły rok był powieściowo obfity, et cetera. Sama nie przeczytałam jeszcze jego książek. <br />
<br />
- Ale ja już się tłumaczę, dlaczego nie czytałem. Bo ja unikam książek kobiet.<br />
<br />
Moje brwi wędrują ku górze.<br />
<br />
- Bo ja unikam w ogóle kobiecego fantasy. Czytałem swego czasu Andre Norton i mało się okładkami nie pochlastałem…<br />
<br />
Brwi znikły już gdzieś pod linią włosów i jadą dalej.<br />
<br />
- Z mojego doświadczenia wynika, że wy się skupiacie mało na kwestiach technicznych, raczej na fabule…<br />
<br />
Czy to jest taki eufemizm, myślę sobie, na „robicie mało researchu i puszczacie babole” - cała płeć jako taka? No ale grzecznie tłumaczę, że korzystałam z Plewczyńskiego i publikacji o landsknechtach, że mam tam wczesny renesans z rycerzami i feudałami jako przeżytkiem (i porównanie armii średniowiecznej z bardziej nowoczesną), że research nie jest mi obcym. Może nie w tak zawiłych słowach, ale mniej więcej to. Uprzedzam też, że wzorem pewnej kobiety imieniem Tolkien (okej, tego już nie powiedziałam) nie piszę militarnego fantasy, tylko przygodowe; zamiast wojów mam Mag Gyverów i stąd samych bitew, jako nie wnoszących wiele do wątków postaci, nie rozwlekam.<br />
<br />
Rozmówca kiwa głową, nie do końca przekonany, ale zapewnia, że spróbuje.<br />
<br />
Dumam dalej. Pogląd udzielony przez niego wygląda na dość automatyczny i mało przemyślany. <br />
<b><br />
Czyli musi być powszechny. <br />
</b><br />
W ogóle dlaczego ta nieszczęsna Andre Norton, niczym archetypiczna Skłodowska-Curie? Przecież Świat Czarownic, chociaż wznowiony niedawno, to cykl z lat 60-70. Niby twierdzę, że moje fantasy jest retro, ale ja tylko naśladuję sztafaż, problemy są XXI wieczne i sposób pisania o nich również.<br />
<br />
Powiedzcie mi, że nie czytacie książek kobiet, bo kiedyś zdarzyło się wam sięgnąć po Mniszkównę.<br />
<br />
Najlepsze riposty przychodzą po fakcie, i tym razem dostarczyła mi je koleżanka z naszego grona FFWoP (zwanego także Hardą Hordą) (jeśli chce, może się przyznać). <br />
<br />
- A gdyby tak powiedzieć - e, ja unikam książek mężczyzn, bo czytałam raz Mastertona i mi się nie spodobał?<br />
<br />
Pociągnijmy ten argument.<br />
<br />
Nie czytam fantasy pisanego przez mężczyzn, bo sięgnęłam po prace pochodne (książki, gry, komiksy) z uniwersum Gwiezdnych Wojen i teraz uważam, że mężczyźni nie są w stanie opracować logicznie zbudowanego świata.*<br />
<br />
Nie czytam fantasy pisanego przez mężczyzn, bo sięgnęłam po George’a Martina i z mojego doświadczenia wynika, że kiepsko wam idzie równoważenie wątków i zmiana POV. <br />
<br />
Nie czytam fantasy pisanego przez mężczyzn, bo sięgnęłam po Beagle’a i mam wrażenie, że wy tylko o tych jednorożcach, a ja bym chętnie poczytała o prawdziwie kobiecych, krwawych problemach. <br />
<br />
Nie czytam fantasy pisanego przez mężczyzn, bo Amber Zelaznego wydaje mi się zupełnie nie na czasie - niby epika, a przecież takie krótkie! To już lepiej sięgnąć po Robin Hobb, ta to umie napisać porządną cegłę. <br />
<br />
(Oczywiście żartuję - Beagle’a i Zelaznego uwielbiam. Jeśli chodzi o Martina, nadal uważam, że przydałoby mu się lepiej równoważyć wątki, a logika świata SW uciekła dawno z krzykiem i dotąd nikt jej nie widział. Umówmy się, nie dlatego lubimy SW.)<br />
<br />
<b>Z całego spotkania wychodzę zadumana.</b><br />
<br />
Bo jakże to tak, wychodzi, że nieważne jak się postaram, jak napnę, cokolwiek zrobię, pewna (męska?) część fandomu i tak nie sięgnie. I tak nie rozpropaguje. I tak uwagi szukać próżno, zwłaszcza, że bliżej mi duchowo do Pratchetta niż do Martina. Nie bo gatunek, tylko bo kobieta (w sensie nie śp. Pratchett oczywiście). Bo kurczę, szesnaście lat po debiucie, całe życie dość aktywnego fanowania, trzy piętra przeczytanej literatury i nadal ten daleko posunięty sceptycyzm.<br />
<br />
Wiecie, co mnie naprawdę wkurza? Wy, którzy "nie sięgacie", zrażeni pojedynczym przykładem, wy co patrzycie nazwiskom w spodenki - traktujecie książki pisane przez kobiety JAK INNY PODGATUNEK FANTASTYKI. Calutki, jak steampunk albo horror. Do głowy wam nie przyjdzie, że artystycznie jedna autorka z drugą ma czasem ze sobą tyle wspólnego, co Beagle z Martinem. Że mamy różne osobowości, zainteresowania, doświadczenia i style. Że jesteśmy indywidualnościami.<br />
<br />
Ludżmi.<br />
<br />
<br />
*Znając życie, zaraz przyjdzie fan SW i zacznie mi wymieniać autorki uniwersum, i będzie to najgorsza gównoburza pod tym postem.<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-6022752708397663972017-06-12T19:23:00.000+02:002017-06-12T19:23:17.686+02:00Fryga<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
(przepraszam za wiersz - lato, mózg dostaje czkawki)<br />
<br />
<b>Fryga</b><br />
<br />
Pomimo bezdyskusyjnego braku skrzydeł<br />
<br />
poderwało się do lotu się<br />
<br />
i wisi martwe na pohybel i drwinę z rodzaju ptasiego.<br />
<br />
wróble pierzchły<br />
<br />
sroka oskrzeczała ostrzegawczo<br />
<br />
muchy zamarły w przestrzeni przejęte zadumą<br />
<br />
może pożre<br />
<br />
a może należy przyłączyć się.<br />
<br />
Tylko gawron, co ma samoświadomość<br />
<br />
I wrodzoną zdolność autorefleksji<br />
<br />
Pojmuje, że ma do czynienia z czymś bezdusznym<br />
<br />
Doskonalszym<br />
<br />
Modelem groźnie nowszym <br />
<br />
Nieuwzględnionym w dawnej ewidencji obiektów latających.<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-3059138330437700482017-06-10T22:29:00.000+02:002017-06-10T22:29:03.181+02:00Idź i czekaj mrozów (recenzja)<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
(Zew Zajdla 2017)<br />
<br />
Zwykle jestem sceptyczna wobec słowiańskiego fantasy, czy też fantasy opartego na mitologii słowiańskiej - trudno to zrobić lepiej lub inaczej niż Sapkowski i Brzezińska, nie popadając w niezamierzoną śmieszność lub zamierzony nacjonalizm. "Idź i czekaj mrozów" z obydwu tych pułapek wychodzi zwycięsko, opowiadając kameralną historię o wiosce pośrodku niczego.<br />
<br />
Autorka zna się na tym, co robi. Nie próbuje też rekonstruować pogańskiej Słowiańszczyzny sprzed stuleci - to kraina fantasy, z czarodziejami i starymi bogami, tyle, że ten jej fragment jest akurat nieco bardziej swojski. I prawdę mówiąc pod względem epoki i technologii (układ domów, karczma) byłaby to raczej wieś polska, nawet niekoniecznie średniowieczna, a nie prasłowiańska (tu mogę się mylić, bo autorka ma w tej kwestii nieco większą wiedzę - ale sądzę, że to całkowicie świadomy zabieg). A polska wieś to w literaturze prawie jak senne amerykańskie miasteczko, znamy tę nutę, wiemy, że każdy ma trupa w szafie i sielanki tutaj nie będzie.<br />
<br />
Dla ścisłości dodam, że nie jest to także ulubiona przez autorów głównonurtowych wieś naturalistyczna, gdzie każdy chłop pije, a każda baba trzyma dzieci w beczkach. Społeczność jest odmalowana bez nadmiaru lukru i dziegciu - żyją tam zwykli ludzie (sprawdzić, czy nie potwór w przebraniu).<br />
<br />
Inne recenzje dużo mówią o stylizacji - wcale nie jest silna, tyle, że widać, co autorka robi z dialogami i narracją. Bardzo świadoma (pamiętajmy, że to największy problem debiutów) konstrukcja fabuły. Trzeba poczekać, aż się rozwinie (ja mam nadal w uszach Brzezińską, i przez pewien czas oczekiwałam Babuni Jagódki, na szczęście powieść jest oryginalna i pogłosu nie ma). Przynajmniej dwa razy, jeśli nie częściej, Krajewska podejmuje schemat fabularny, czeka aż czytelnik wyrobi sobie oczekiwania, po czym kopie go w miętkie. Nie jestem pewna, czy pasuje mi rozwiązanie zagadki opiekuna - ale to uwiarygadnia postępowanie Vendy po tym, jak odkryła, że podstawy jej życia są oparte na kłamstwie.<br />
<br />
Jedyne większe zastrzeżenie miałabym do tego, że bohaterowie, rzekomo wychowani w poczuciu, że trzeba przestrzegać tabu pod groźbą rychłego zgonu, łamią owe tabu na wyścigi i czasem z powodów zupełnie błahych. Począwszy od rozmów z bogami, skończywszy na dylematach na osi ludzie-potwory. Rychłe zgony następują, ale jak tak dalej pójdzie, to im wyginie cała wioska.<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-69331777298160958482017-06-05T20:15:00.002+02:002017-06-05T20:33:05.590+02:00Tymczasem 90 lat wcześniej<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Niniejszy post to jeden wielki cytat z Lucy Maud Montgomery, z powieści "Emilka na falach życia". Oczywiście gdy byłam młoda aspirującą, także towarzyszyły mi "Emilki" :)<br />
Przepraszam, ale parskłam i musiałam się podzielić.<br />
<br />
"- Miałam nadzieję, że się czegoś nauczę, czytając recenzje o mojej książce - rzekła Emilka. - Ale są one pełne sprzeczności. Jeden krytyk uważa za największą zaletę utworu to, co drugi stawia jako zarzut. Posłuchajcie tylko: „Panna Starr nie umie nas przekonać, że jej ludzie żyją naprawdę”, a tutaj oto: „...doznajemy wrażenia, że większość charakterów jest skopiowana przez autorkę z życia. Są one tak prawdziwe, tak wiernie oddane, że trudno uwierzyć, że były one dziełem wyobraźni”. <br />
<br />
- Mówiłam ci, że ludzie poznają starego Douglasa Courcy - rzekła ciotka Elżbieta. - „Bardzo nużąca książka”, „rozkoszna książeczka”, „bardzo nieprzyjemna powieść”, „z każdej stronicy książki przemawia do nas skończony artyzm”, „wykwit niedołężnego, taniego romantyzmu”, „klasyczna powieść, pełna pierwszorzędnych zalet”, „cudna opowieść, rzadkiej wartości literackiej”, „głupia, bezwartościowa, bezbarwna, naiwna historia”, „przemijającej wartości książeczka”, „książka, którą czytać będą i przyszłe pokolenia”. I komu tu wierzyć? <br />
<br />
- Ja bym wierzyła tylko w sądy dodatnie - rzekła ciotka Laura. <br />
<br />
Emilka westchnęła. - Ja zaś odwrotnie: nie mogę się oprzeć wierze w sądy ujemne. Mam wrażenie, że ocenę dodatnią zawdzięczam wpływom firmy wydawniczej. Ale mało mnie to obchodzi, gdy mówią źle o samej książce. Dopiero gdy krytykują moją bohaterkę, wtedy jestem rozwścieczona i zmartwiona. Miałam czerwone koła przed oczami, czytając recenzje, zastanawiające się nad Peggy. „Wyjątkowo głupia dziewczyna”, „bohaterka jest zbyt świadoma swej roli...”<br />
<br />
- Ja też myślałem, że ona jest zalotna - przyznał kuzyn Jimmy. <br />
- „Nudna bohaterka”, „bohaterka jest przesłodzona, nienaturalna”, „dziwna, zbyt dziwna...” <br />
<br />
- Mówiłem ci, że ona nie powinna mieć zielonych oczu - jęknął kuzyn Jimmy. - Bohaterka powieści musi mieć zawsze niebieskie oczy.<br />
- Posłuchajcie tego - zawołała Emilka wesoło. „Peg Applegath jest wręcz czarująca”, „Peg jest indywidualnością i to wybitnie przykuwającą”, „jest to fascynująca bohaterka”, „Peg jest tak rozkoszna, że musimy jej wierzyć na słowo, nawet gdy powstaje w nas wątpliwość”, Jedna z nieśmiertelnych postaci dziewczęcych w literaturze światowej”. Cóż teraz powiesz o zielonych oczach, kuzynie Jimmy? <br />
<br />
Kuzyn Jimmy pokiwał głową. Nie był przekonany. <br />
<br />
- Tu jest recenzja dla ciebie - mrugnęła wesoło Emilka. - „Problem psychologiczny, wnikający w otchłanne głębie podświadomości, co nadałoby książce wagę i doniosłość, gdyby była nacechowana istotną szczerością”. <br />
<br />
- Znam wszystkie wyrażenia tej krytyki z wyjątkiem dwóch - zaprotestował kuzyn Jimmy - ale razem wzięte nie mają one najmniejszego sensu.<br />
- „Oprócz wdzięku nastrojowego i żywiołowości znajdujemy tu niezachwianą pewność rysunku poszczególnych charakterów”. <br />
- Nie wszystko rozumiem - przyznał się kuzyn Jimmy. - Ale to brzmi dodatnio.<br />
- „Konwencjonalna i banalna książka”. - Co znaczy: konwencjonalna? - spytała ciotka Elżbieta, której mniej kłopotu sprawiłby taki termin, jak transsubstancja lub gnostycyzm. <br />
- „Pięknie napisane i pełne iskrzącego się humoru. Panna Starr jest prawdziwą artystką słowa”. <br />
- O, ten jest rozsądnym recenzentem - zawołał kuzyn Jimmy. <br />
- „Ogólne wrażenie, jakie nam pozostawia książka, jest takie, że mogłaby być znacznie słabsza”. <br />
- Ten recenzent usiłował być najwidoczniej dowcipny - rzekła ciotka Elżbieta, zapominając, że ona powiedziała to samo. <br />
- „Ta książka tryska bezpośredniością”. „Jest to sacharyna i melodramat, złośliwość i głupota zarazem”. <br />
- Wiem, że wpadłem do studni w swoim czasie - rzekł kuzyn Jimmy ze smutkiem. - Czy dlatego nie mogę powiązać sensu tych recenzji?<br />
<br />
- Tu jest jedna, którą może zrozumiesz: „Panna Starr wynalazła ogrody warzywne, podobnie jak swą zielonooką bohaterkę. Nie ma ogrodów warzywnych w północnej Kanadzie. Zostały one unicestwione przez ten ostry, słony wiatr, który wieje od mielizn nadbrzeżnych”. <br />
- Przeczytaj to powtórnie, proszę cię, Emilko. <br />
Emilka spełniła życzenie kuzyna. Jimmy podrapał się w głowę i podniósł brwi do góry. <br />
- I tacy chodzą wolni, nie zamyka się ich? <br />
<br />
- „Powieść jest śliczna, dosłownie śliczna. Charaktery są naszkicowane pewną dłonią, dialog jest żywy, opisy przedziwnie plastyczne. Pełen prostoty humor tego opowiadania jest wręcz rozkoszny”. <br />
- Mam nadzieję, że nie staniesz się próżna, Emilko - rzekła ciotka Elżbieta ostrzegawczym tonem. <br />
<br />
- Jeśliby mi to groziło, to znalazłabym tutaj odtrutkę: „Ta słaba, pretensjonalna i sentymentalna opowieść - o ile to zasługuje na miano opowieści - pełna jest banalności, trywialności. Mnóstwo luźnych epizodów, nie powiązane urywki rozmów, tu i ówdzie długie rozważania i wpatrywanie się we własną duszę”. <br />
<br />
- Ciekawa jestem, czy ta kreatura, która to napisała, znała sens wyrazów, których używa - rzekła ciotka Laura. - „Scenariusz powieści znajduje się w Kanadzie; w oddzielnej części tego kraju, stanowiącej zakończenie wyspy Newfoundland”. <br />
<br />
- Czyż Jankesi uczą się geografii? - zawołał kuzyn Jimmy z goryczą. <br />
- „Powieść, która nie zepsuje z pewnością żadnego z czytelników”. - To jest wyraz istotnego uznania - rzekła ciotka Elżbieta. <br />
Kuzyn Jimmy spojrzał z powątpiewaniem. To brzmiało dodatnio, zapewne... rzecz jasna, że książka drogiej Emileczki nie może „zepsuć” nikogo, ale... <br />
- „Pisać recenzję o takiej książce znaczy to samo, co rozebrać na części skrzydło motyla lub obedrzeć różę z płatków, ażeby dotrzeć do jej rdzenia”. <br />
<br />
- Zbyt górnolotne - syknęła ciotka Elżbieta. - „Nieszkodliwe i łatwe, płynnie się czyta”. <br />
- Nie wiem dlaczego, ale ta pochwała mi się mniej podoba - odezwała się ciotka Laura. <br />
- „Ta powieść wywołuje uśmiech nie tylko na ustach, ale i w sercu czytelnika”. <br />
<br />
- To jest zrozumiałe, nawet dla mnie - rzucił kuzyn Jimmy. <br />
<br />
- „Zaczęliśmy czytać, ale niepodobna było skończyć tej nudnej i niedorzecznej książki”. - No, ja mogę tylko twierdzić, że im częściej się wczytuję w „Moralność Róży”, tym bardziej ją lubię - rzekł kuzyn Jimmy, oburzony. - Wczoraj czytałem ją po raz piąty i taki byłem zajęty, że zapomniałem o godzinie obiadowej. <br />
<br />
Emilka uśmiechnęła się. Lepiej zdobyć uznanie Srebrnego Nowiu niż szerokiego świata. Co za znaczenie miały orzeczenia recenzentów, skoro ciotka Elżbieta wypowiedziała w końcu te słowa: - No, nigdy nie pomyślałabym, że taki zbiór kłamstw, jak ta książka, może brzmieć tak przekonywająco, tak prawdziwie!"<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-32662844028260385222017-06-02T19:25:00.003+02:002017-06-02T19:26:38.421+02:00Siła niższa (recenzja)<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
(zgodnie z nową polityką bloga, recenzja pierwotnie wklejona na Goodreads)<br />
(Zew Zajdla 2017)<br />
<br />
Kontynuacja "Dożywocia" trafiła do mnie w całkowicie odpowiednim momencie, to znaczy okazało się, że znikły mi wszystkie weekendy czerwca i nastąpił samozapłon.<br />
Jak ja dobrze rozumiem biednego Konrada w jego najbardziej zrozpaczonej wersji.<br />
<br />
No dobra, nie jest aż tak źle - nie mam na głowie jeszcze cudzego anioła Dupkiela oraz agentki w ciąży. Jak bardzo nie mamy źle, umówmy się, Konrad ma większy pieprznik na głowie.<br />
Mam wrażenie, że powieść jest znacznie dojrzalsza, niż poprzednia. Jeśli już porównywać autorkę do śp. pterry'ego, to różni się trochę tak, jak późny od wczesnego. Charaktery są pogłębione, humor zabarwiony melancholią i wbrew temu, co twierdzi sama autorka, linia fabularna jest i zamyka się zgrabną klamrą. Autorka nie wykłada czytelnikowi żadnych ideologii, nie moralizuje na siłę - tylko opowiada.<br />
<br />
Gdy się człowiek wczyta, oczywiście, z gromady istot nadprzyrodzonych wyłania nam się (jak poprzednio) rodzina wielopokoleniowa, nie zawsze zgodna. Więc jest Licho jako dziecko, któremu nie poświęca się dość wiele uwagi i Tsadkiel jako ten starszy upierdliwy dziadek, którego pozbył się niechętny krewny, l Konrad i Carmilla - którzy napotykają typowe pułapki, jakie siła niższa zastawia na rodziców (przybrany ojciec wesołej gromadki zredukowany do roli bankomatu, matka - wyłącznie do roli matki), i wszystkie te takie głupie problemy, z którymi jednakowoż częściej mamy do czynienia, niż z ratowaniem Rzeczypospolitej przed najeźdźcą i tym podobnymi. <br />
<br />
Osobna sprawa to styl, który szumi, dźwięczy i drży, i byłby zapewne koszmarem dla tłumacza, albo marzeniem dla niewyżytego tłumacza-literata, natomiast czytelniczo jest na czym zawiesić oko i nacieszyć ucho. Mało takiej polszczyzny nie tylko w polskiej fantastyce, ale we współczesnej literaturze w ogóle.<br />
<br />
I tyle, alleluja. <br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-31200484444972635822017-05-30T14:29:00.000+02:002017-05-30T20:49:44.328+02:00What is wrong with Cobalt Zosia, or Polish female names in the fantasy literature<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Lately, I saw <a href="https://www.goodreads.com/book/show/22875083-a-crown-for-cold-silver">this:</a><br />
<br />
And of course I laughed very hard. Why I did that? It’s a legal Polish name, right? It certainly sounds Polish?<br />
As in many other European languages, many Polish names have a diminuitive form, or forms. They are used by friends, acquitances and in an informal setting. They are often endearing. Children get only called by the diminuitive forms. <br />
<br />
Native English writers LOVE diminuitive forms, because they sound so “Polish” and confuse them with original names all the time. As a general rule, if a name is short, and/or contains soft consonants such as “si”, “ci”, “nia”, you should check if it’s a diminuitive form of an otherwise serious name.<br />
<br />
Zosia (read approx. as Z-OOH-SE-AH) is a diminuitive from Zofia. Nobody would call a legendary general Zosia. It would induce feats of laughter, and would be probably an offense with corporal punishment if addressed to her in a battlefield. Unless she’s a leader of a mercenary group, and everybody is befriended with each other enough to drop formalities, they will call her Zofia. <br />
<br />
Zosia is a name you would use for your friend, or a little girl, or your subordinate. Not for your higher-up for sure. <br />
Now, it gets more complicated. <br />
Zofia can be also abbreviated to Zośka, Zocha or Zosieńka. <br />
<br />
Zośka (read approx. as Z-OOH-SE/SH-K-AH) is a diminuitive used among friends and in very informal settings. It can be also used by general Zofia’s soldiers, but only when she’s not listening, or they are very familiarized with her (as in, blood bond, drinking together, you call it). <br />
<br />
Names abbreviated with -śka, -nka, will be used among farm girls and boys of equal age, among adult companions of equal age (even nobility), and also today. Used in a wrong context (for example directly to your boss), it will cause offense. <br />
<br />
The same goes for Zocha (read approx. as Z-OOH-hard H- AH) , but this is an augmentative form. It suggest someone with a powerful frame, older, larger, perhaps intimidating. It is also even more colloquial, even a bit degrading and mildly offensive unless used jokingly among friends. You don’t call a general Zocha, definitely not in her presence. Nobles will not use this form between each other. Villagers (as in - Zocha! Cho no tu! (come here)), a gang of thieves, or a band of teenagers will. People would call each other augmentatives as a part of low social strata slang.<br />
<br />
On the other hand, Zosieńka is a very endearing form used by a mother to a little child or by a lover in an emotional context. When a literary character uses that form, things are going to get all sobby. It is also rarely used today. <br />
<br />
In any case, it should be general Cobalt Zofia. It’s how they will put it in the chronicles. Or, if we want to get it right, Kobaltowa Zofia. (koblatova zofyah).<br />
<br />
I’ll get you a few more examples. They aren’t intuitive, for example Justynka would be an equivalent to Zosia, and not to Zośka. So to make things easier, I’ll grade diminuitives and augmentatives. Not every name has all forms. <br />
Grade 1 - Zosia - child/endearing/friend/subordinate<br />
Grade 2- Zośka - colloquial/good friend/sibling/informal<br />
Grade 3 - Zocha - augmentative/strongly informal/mildly pejorative<br />
Grade 4 - Zosieńka - loving/very endearing/old fashioned<br />
<br />
Anna: Ania (1), Anka (2), Anusia (4)<br />
Katarzyna: Kasia (1), Kaśka (2), Kacha (3), Kasiuchna, Kasieńka (4)<br />
Justyna: Justynka (1), Justysia (4)<br />
Elżbieta: Ela (1), Elżbietka (1 or 4), Elka (2 or 3) (depending on the tone of voice and context…).<br />
And let’s complicate some more:<br />
Aleksandra: Ola (1), Olka (2/3), Oleńka (4). <br />
<br />
<b>Oh, why is it so damn hard? Why can’t I just use a Polish name in a fantasy setting?</b><br />
<br />
Well, it’s easy, really.<br />
Either use ONLY the official forms (Polish readers will be less bothered), or ask your Polish friends/cousins. Remember, the same goes for male names. If you call a general Zenek, or Jędruś, you’re in for a fit of healthy laughter. Also, as a general rule, if you want to use menacing names, choose the ones without soft consonants (there are exceptions, but this rule is easy). <br />
<br />
<a href="https://www.goodreads.com/book/show/22544764-uprooted?from_search=true">If you by any chance actually know what you’re doing</a>, use diminuitives anyway. Naomi Novik is probably aware that “Kasia” is an appropriate nickname for a young village woman and uses it. <b>Edit:</b> My friend, who as read the English version, says that even Novik failed at this, calling the prince, then king, "Mareczek" - which is a very cordial diminuitive for "Marek". Unless you got drunk with the guy, and it's your close relative, you don't call that an adult royal. Actually even if it IS your close relative, in the royal family this form is reserved for private quarters.<br />
<br />
<b>But I want to use the names with all your weird sounds and consonants! They sound exotic, while your regular names are so… alike any other European names!</b><br />
<br />
Of course they are. We we’re from the same Latin/Greek culture after all. Western Catholicism played a great part in the development of Polish culture from approx. 1000 AD, in contrary to Russia, where Eastern Orthodox influences can be seen. Some Slavic traditional names remain, but, at large, you can use names such as:<br />
<br />
Agnieszka<br />
Katarzyna<br />
Elżbieta<br />
Małgorzata<br />
Urszula<br />
And yes, Zofia!<br />
<br />
Or other Polish versions of European names that you don’t know how to spell. <br />
<br />
Or, if you feel courageous, use Slavic names such as:<br />
<br />
Nawojka<br />
Bogumiła<br />
Bogna<br />
Dobrawa<br />
Lubomiła<br />
Milena<br />
Mira<br />
Grażyna (it’s not a real traditional name - it was invented by a Polish poet Adam Mickiewicz and stuck as a proper name, also: it is currently used as a derogatory nickname)<br />
<br />
Or just <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBe%C5%84skie_imiona_s%C5%82owia%C5%84skie">look in here!</a> :D (warning: hilarity risk - some of those are really antiquated).<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-17289483183568396462017-05-30T13:11:00.000+02:002017-05-30T13:12:17.687+02:00Interludium 2<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Kilka dni temu świętowałam 37 urodziny. To tyle, co ma główny bohater w pierwszym tomie „Kronik Rozdartego Świata”. Ponieważ jestem typem nadmiernie analizującym świat dookoła, oczywiście zrobiłam sobie w duchu podsumowanie; wydaje mi się, że to był najkrótszy kryzys wieku średniego, o jakim kiedykolwiek słyszałam.<br />
<br />
Jedną z rzeczy, za które zamierzam się zabrać, jest systematyczniejsze blogowanie. Zamiast czekać aż mnie oświeci i prezentować notkę z gatunku głębokich, będę również wrzucać tutaj różne moje impresje z lektur wszelkiej maści oraz kolejnych tematów naukowych, które chwilowo przykuły moją uwagę. Tych strawniejszych, bo sądzę, że mało który czytelnik jest zainteresowany tym, która izoforma Rab11 powinna się znajdować w aparacie Golgiego. Skoro już i tak wszystko analizuję, dlaczego nie przerzucać tego na bloga? (Wiem, dlaczego. Mniej natychmiastowej nagrody w postaci komciów, no i tylu znam ludzi blogujacych znacznie lepiej, dłużej, systematyczniej i fogle, że czuję się nie na miejscu.). To znaczy, że między innymi od czasu do czasu będę wam prezentować również domorosłą filozofię dotyczącą społeczeństwa i polityki, co może być dość bolesne w moim wykonaniu (obiecuję odczekać, zanim wrzucę nocię). Blogi nie są w tej chwili szczególnie popularnym medium, a przynajmniej - trzeba dbać o to, żeby je promować, pozycjonować et cetera. Ponieważ absolutnie nie zamierzam się tym zajmować, może też przestanę się martwić tym, że kogoś przypadkiem urażę. <br />
Do przeczytania :)<br />
<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-23620952670633826932017-05-01T18:00:00.001+02:002017-05-01T18:07:02.251+02:00Ten óczuć<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
W życiu każdego nadchodzi taki czas, gdy uderzamy głową w sufit.<br />
<br />
Skończyliście całą podstawówkę, albo i gimnazjum, i jesteście tam najlepszym uczniem. Wszyscy wam wmawiają nie wiadomo jaki geniusz. Idziecie do liceum - i okazuje się, że tam trzeba przysiąść fałdów. Panika. Nigdy tego nie robiliście! Nauka wchodziła sama! A teraz do niektórych przedmiotów trzeba się ostro przyłożyć, żeby zdać. I jak tu żyć? Czyżbyście… gulp… byli zaledwie przeciętni? <br />
<br />
Albo jest tak: programujecie w liceum, aż pierze fruwa. Macie opinię rodzinnego haxora. Idziecie na studia i uwalacie pierwsze kolokwium.<br />
<br />
Albo i tak: udaje wam się wreszcie zadebiutować (opowiadaniem, powieścią) i okazuje się, że to dopiero początek drogi, a świat jest pełen srogich autorów, z których każdy lepszy (a przynajmniej tak nam się wydaje, bo łatwiej zauważyć własne niedostatki, niż te rzeczy, które akurat robimy dobrze), publikuje więcej, częściej i ogólnie bardziej zajebiście.<br />
<br />
Chodziłam kiedyś na karate doshinkan. To taka tradycyjna szkoła walki, gdzie karate nie zostało dostosowane do zawodów i w przeciwieństwie do tych sportowych (shotokan, kyokushin) zawiera elementy dźwigni i rzutów kojarzone raczej z aikido i ju-jitsu. W karate doshinkan nie ma sparingów, są tylko ćwiczenia w parach - w przeciwnym razie mogłoby dojść do wypadku (kata zachowały na przykład takie ładne uderzenia, gdzie ćwiczący markuje cios poniżej pasa). Kolejne stopnie nie są uzyskiwane w trakcie egzaminów. O tym, jaki „pas” otrzymasz, decyduje mistrz szkoły, prawdziwy stary Japończyk (mieszkający od lat w Austrii), który dwa razy do roku wizytuje treningi szkół, w tym raz podczas zgromadzenia szkół doshinkan z całego świata, które odbywa się latem w miejscowości Tittling.<br />
<br />
Nie wiem, jaką zasadą kieruje się mistrz przyznając pasy - czy rzeczywiście pamięta wszystkich uczniów, czy może korzysta z podpowiedzi mistrzów poszczególnych szkół - ale zauważyłam pewną prawidłowość. Kolejny stopień dostawali ci, którzy stali się lepsi wobec samych siebie. Jeśli ktoś już prezentował wysoki poziom, ale nie poprawił się szczególnie, nie dostawał nowego „pasa”. Dotyczy to głównie starszych stopniem, bo początkujący uczą się dość szybko i awans jest niemal automatyczny.<br />
<br />
To powoduje, że podczas treningów nikt nie porównuje się z innymi. Zresztą i tak nie ma na to czasu. Trzeba powtarzać ćwiczenia skupiając się na sztuce, a nie (jak na przykład w fitnessie…) na koleżance/koledze obok. <br />
<br />
Współczesny świat, a zwłaszcza Polska, ze swoją niedawną transformacją, zmusza nas do rywalizacji. Jesteśmy wychowywani w duchu indywidualizmu. Słyszałam nawet, że niektórzy nauczyciele są dumni, gdy udaje im się pobudzić ten instynkt w podopiecznych. Pokazuje się nam, że trzeba być lepszym, robić więcej od innych. <br />
<br />
Ale w prawdziwym świecie osiągnięcia nie są domeną pojedynczych osób. Nawet ten sportowiec, który zdobywa laury, ma za sobą sztab lekarzy, trenerów, dietetyków. Nawet ten pisarz ma wsparcie: rodziny, przyjaciół, redakcji. Oraz - niejednokrotnie - innych pisarzy. Popatrzcie na publikacje naukowe - jeśli to nie jest praca przeglądowa, tylko oryginalne eksperymenty - ilu mają autorów?<br />
<br />
Znaczy, tego, zgubiłam się trochę - ale morał jest taki, że skupianie się nad tym, jak MY wypadamy jest bezproduktywne. I jeśli zaszczepiono nam silny zmysł rywalizacji, czasem warto go stłumić, a czasem przekierować: bo widzicie, tak naprawdę nie ma znaczenia, jak się prezentujemy.<br />
<br />
Ważna jest sztuka. To, że robimy rzecz Właściwą. Sami lub jako część zespołu, mniejsza z tym. Ten óczuć. <br />
<br />
A jeśli coś robicie i jeszcze do tej pory nie uderzyliście głową w sufit, to znaczy, że wyzwanie było za łatwe. Zdradzę wam tajemnicę: pracujecie na swoim poziomie dopiero wtedy, jeśli regularnie łeb was boli od tego uderzania. To ten drugi óczuć. W sumie też słuszny.<br />
</span><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-74714980873133879072017-04-21T19:44:00.003+02:002017-04-23T12:10:49.136+02:00Fantastic Women Writers of Poland i inne sprawy<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Byłam przekonana, że po wysłaniu publikacji do journala, a Cienia Gildii do wydawcy, wreszcie odpocznę.<br />
<br />
O, jakże się myliłam. <br />
<br />
Przez ostatnie dwa miesiące byłam chyba wszędzie i robiłam wszystko - o laboratorium nawet nie wspomnę, bo o mojej pracy naukowej staram się nie pisać publicznie, ale tam też się sporo dzieje. Prawda, że po wyjściu z labu trudno znaleźć energię na inne sprawy, ale tutaj pomaga mi sytuacja na świecie, to znaczy lepiej nie zaglądać do gazet i zająć głowę czymś konstruktywnym.<br />
<br />
Jeśli chodzi o sprawy literackie, między innymi zaangażowałam się w inicjatywę znaną jako <a href="https://www.facebook.com/Fantastic-Women-Writers-of-Poland-644444849079216/">Fantastic Women Writers of Poland.</a> Pod niniejszym linkiem znajduje się nasz fanpage, a na nim - katalog po angielsku. <br />
<br />
Kiedy tę grupę zakładałyśmy, miałyśmy wątpliwości, czy nazwa nie jest lekką przesadą, bo jest nas dziesięć, ale przecież nie obejmujemy zasięgiem wszystkich polskich pisarek. Bo i jak. Grupa ukonstytuowała się spontanicznie, dość szybko, i przede wszystkim demokratycznie. Dobrze się dogadujemy, w większej grupie byłoby trudniej. Ale ponieważ innych pomysłów na nazwę katalogu nie było, to już tak zostało. No i dobrze. Mam nadzieję, że inicjatywa będzie pozytywnie promieniować na ogólną widoczność autorek w populacji. Ba, zamierzamy nawet działać w tym celu :)<br />
<br />
A potem byłyśmy w <a href="http://www.agnhalas.com/2017/03/the-london-book-fair-2017-impressions.html">Londynie na Targach Książki</a> i poszłyśmy za nawiązanymi kontaktami, trzymając kciuki, że coś z tego wyjdzie. Jeśli nic się nie stanie, będziemy próbować dalej. Samo przedsięwzięcie daje sporo satysfakcji, a kropla drąży skałę.<br />
<br />
Bo jak to tak - znam cały anglojęzyczny kanon sf-f, mogę czytać Sandersona, Gaimana, Hobb - a oni nie mogą (przynajmniej w teorii) czytać mnie? To nienaturalne. Przecież w świecie naukowym teoretycznie mógłby po moją publikację sięgnąć nawet urzędujący cesarz Japonii, oczywiście pod warunkiem, że <a href="https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26475939">zajmowałabym się genetyką ryb</a>. <br />
<br />
Zupełnie serio uważam, że tłumaczenie literatury musi być wzajemne, jeśli rzeczywiście chcemy się zrozumieć w dzisiejszym skonfliktowanym świecie. I także, a może przede wszystkim, literatury popularnej (chociaż nie powiem, wśród nas są autorki, <a href="http://www.nagroda-zulawskiego.pl/o-nagrodzie/wyniki/wyniki-glosowania-elektorow-w-2016-r">które na salonach świetnie sobie dadzą radę - a równocześnie to się po prostu czyta</a>). Chciałabym, żeby zwykły amerykański czytelnik (francuski? niemiecki? Świat jest wielki) mógł sięgnąć po nasze powieści, tak jak my sięgamy po powieści z tamtej strony świata.<br />
<br />
(Tak, wiem, że regularnie czyta tylko 10% Polaków. To nadal jest około 3,2 miliona czytelników.*)<br />
*Wg danych GUS na temat struktury demograficznej Polski w 2016 roku, czytelnicy powyżej 15 roku życia.<br />
<br />
Oczywiście całe to bieganie i skakanie musiało się kiedyś skończyć, zmęczenie wzięło górę i dziś od rana chodzę w formie zombie, z uwagą zwróconą do wewnątrz. Nie jestem nawet w stanie odpowiadać na emaile wymagające ode mnie decyzji. Może to i dobrze, bo w takim stanie powstają czasem nowe teksty, a przynajmniej ich zaczątki. <br />
<br />
Co za tym idzie, ten post nie jest zapewne szczególnie spójny. Ale tak się przeważnie, najczęściej, zaczyna pisanie.<br />
<br />
(zanotować sobie w myślach, żeby przetłumaczyć ten post)<br />
(iść zombiaczyć dalej)<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6178423223246712674.post-60351500269825572342017-03-01T20:11:00.001+01:002017-03-02T10:49:41.020+01:00Cień Gildii i nie tylko<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif; font-size: small;"><br />
Zima upłynęła mi, najogólniej rzecz biorąc, na zasuwaniu jak mały motorek przy jednoczesnym pilnowaniu, żeby nie zgubić mózgu. <br />
W ciągu ostatnich kilku miesięcy:<br />
Dokończyłam i wysłałam do redakcji trzeci tom Kronik Rozdartego Świata, czyli Cień Gildii. <br />
O czym jest część trzecia, czyli pierwsza połowa historii drugiej?<br />
- Przede wszystkim po science fantasy mamy teraz magic punk. Nie mogę tego w pełni świadomie nazwać steampunkiem, bo na Ziemi Drzew nie występują bogate zasoby kopalin i z racji kryzysu energetycznego świat opędza się magią. Której też wiecznie ma za mało. A jeśli już używają pary, to latają na przerośniętych ekspresach do kawy. Bo mogą.<br />
- Bohaterowie obskakują chyba wszystkie środki transportu jakie istnieją na kontynencie, z czego pewna część lata (i środków i bohaterów).<br />
- Poza tym to jest prawie powieść szpiegowska. Chociaż jak zwykle trzymamy się konwencji powieści przygodowej. <br />
- No i jak to u mnie - dużo wątków itp. Jeżeli poprzednie części się spodobały, to się spodoba i ta (przynajmniej taką mam nadzieję). Wystarczy na długo i można na niej siedzieć. Czwarta część, w której te wątki zakończę i podsumuję, na razie znajduje się w fazie inkubacji. <br />
<br />
Mandala nadal czeka na przyjazny domek (wydawniczy). Trzymajcie kciuki.<br />
<br />
Kończymy publikację. Publikacja powinna wyjść wieki temu, ale wyjdzie jakoś teraz. Mam nadzieję, że się nam z nią uda. Stres jest ogromny, ale potem będę mogła przysiąść już bez nerwów (i wymówek) nad własnym projektem. <br />
<br />
Razem z kilkoma innymi osobami opracowuję pewien Projekt. Na razie Projekt nie jest podany do publicznej wiadomości, ale wkrótce pewnie będzie. Może te różne rzeczy, które Nie Są Możliwe, tak naprawdę są możliwe, tylko do tej pory nikt jeszcze tego nie sprawdził?<br />
</span>Unknownnoreply@blogger.com0