Jest taki komiks, co do którego sądziłam do niedawna, że nie muszę go nikomu streszczać, ale pokolenia się zmieniają, a i nie wszyscy czytali to, co mnie interesowało za dziecia, więc streszczę. Chodzi o Tytusa, Romka i A’Tomka autorstwa Papcia Chmiela. Tytułowy bohater Tytus jest szympansem pochodzenia tuszowego, podobnie jak Kleks Szarloty Pawel (obydwoje, Papcio i Szarlota, zresztą się znali); narysowany przez komiksowy odpowiednik samego autora, pewnego dnia ożył na kartce i zbiegł. Od tamtej pory przeżywał przygody w towarzystwie i pod opieką dwóch harcerzy, usiłując się uczłowieczyć.
Książeczki o Tytusie były dydaktycznymi opowieściami dla dzieci, ale w czasach największej popularności komiksu nie istniały działy marketingu ani targety, więc od czasu do czasu ponosiła Papcia wyobraźnia. Jedną z bardziej abstrakcyjnych książeczek jest Tytus na Wyspach Nonsensu, która zresztą była tak popularna, że doczekała się drugiej części. Trzej bohaterowie wybierają się na wyżej wymienione wyspy w ramach zleconej im pracy badawczej i poznają różnice kulturowe; co wyspa, to nonsens. Na jednej z nich obywatelami kieruje przemożna biurokracja, będąca podstawą życia wyspiarzy do tego stopnia, że w okresie dorastania na ich głowach wykształca się pieczątka. Jest wyspa, gdzie wszystko kręci się wokół samochodów i mimo, że wszyscy tkwią w korkach nie przychodzi im do głowy, żeby wybrać inny środek transportu (naturalnie, Papcio czerpał inspiracje ze świata dookoła – korki na Puławskiej pewnie jeszcze nie istniały, ale może autor odwiedził jakiś kraj Zachodu, albo po prostu próbował wyjechać z Warszawy w początkach sezonu wakacyjnego). Jest wyspa nałogowych palaczy i wyspa sportowców. Na każdej z nich, ma się rozumieć, Tytus burzy, łamie lub wykpiwa system; nasz uczłowieczony szympans jest twórczy, nieposłuszny wobec autorytetów i ma bardzo dużo wspólnego z nastolatkiem z ADHD. Być może takim, który potem został artystą komiksowym.
Ponieważ ostatnio w rozmowach tu i ówdzie padł temat nadwrażliwości oraz integracji sensorycznej, wróciłam myślą na Wyspy Nonsensu.
Widzicie, myślę, że my, nadwrażliwcy, wcale nie jesteśmy tacy niedostosowani. Myślę, że pełnimy rolę kanarka w kopalni.
Filmy w kinie OBIEKTYWNIE są za głośne. Pomiary potrafią wskazywać na 85 decybeli. Podobnie w supermarkecie. To taki sam poziom hałasu, jak na linii produkcyjnej w fabryce, gdzie BHP powinno rozdać ludziom słuchawki. Taki dźwięk męczy, przeszkadza, a na dłuższą metę uszkadza słuch.
Samochody OBIEKTYWNIE jeżdżą za szybko. Strefę zgniotu w samochodzie testuje się przy 64 km/h. Jazda samochodem należy do najbardziej niebezpiecznych codziennych czynności w życiu, pomijam chodzenie do szkoły w Stanach i narażanie się na strzelaninę.
Przemysł tekstylny jest OBIEKTYWNIE okropny: odzież produkowana jest masowo bez większej dbałości o warunki pracy, od sztancy; nic dziwnego, że gotowa sztuka ubrania potrafi nie pasować, gnieść, gryźć albo wywoływać alergie od środków utrwalających. Powstała tylko po to, żeby się szybko sprzedać.
Powietrze w Warszawie zimą nie tylko śmierdzi, ale NAPRAWDĘ szkodzi zdrowiu.
Wiele ludzkich obyczajów NAPRAWDĘ jest okrutnych, a praw - niesprawiedliwych.
Itede itepe.
Żyjemy na Wyspach Nonsensu, ale tylko niektórzy z nas zostali dotknięci nadwrażliwością sensoryczną, która sprawia, że trudniej przejść nad tym do porządku dziennego. Chciałabym powiedzieć, że to nic złego. Oczywiście, czasem nadwrażliwość sięga takich poziomów, że trudno z nią prowadzić codzienne życie. Ale może mamy do tego prawo. Tak, jak mamy prawo czegoś nie lubić, nie umieć i być z czegoś niezadowolonym. Zajmujemy się swoim życiem, staramy się dostosować do środowiska – czasami to jest trudne i kosztowne. A czasami uderza nas z całą mocą: HEJ, TO JEST JEDNAK NONSENS. Obiektywny nonsens, którego nikt nie kwestionuje, bo ludzie się przyzwyczaili. Taki jest świat, takie życie i co zrobić.
Czasem warto powiedzieć to na głos; tu jest za głośno dla wszystkich, nie tylko dla mnie; ten park świateł szkodzi przyrodzie; ta firma odzieżowa produkuje niewygodny badziew, a poza tym szkodzi środowisku (szczerze mówiąc, pewnie trzeba by zaorać cały przemysł). Myślę od czasu do czasu o Grecie Thunberg – tak naprawdę trudno powiedzieć, czy jest ucieleśnieniem ambicji rodziców, czy świadomą mieszkanką Wyspy Nonsensu. Na pewno ostre reakcje, z jakimi się spotkała, czy też z jakimi się spotyka każdy, kto podniesie dowolny niewygodny temat, zniechęcają do aktywności.
Ale nie trzeba dokonywać rewolucji i wygłaszać publicznych przemów; czasem wystarczy porozmawiać (albo narysować satyryczny komiks, albo napisać opowiadanie, gdzie rozdłubujemy społeczny zegarek na śrubki i pytamy, czy to aby oczywiste, że tak właśnie został zmajstrowany). Nie jesteśmy ofiarami, tylko częścią społeczeństwa, jakiekolwiek ono by nie było i mamy prawo w nim żyć, a co więcej – przydajemy się jako kontrola jakości. Tytus de Zoo, po wywołaniu zamieszania, odleci z kolejnej Wyspy Nonsensu, a my tu zostajemy, wśród innych łysych małp.
Często trzeba się dostosować – ale czasem trzeba rozpoznać, kiedy NAPRAWDĘ nie warto.