Monday, 5 May 2014

Dlaczego żyję


Dwie siostry mojej prababci zmarły na błonicę. Prócz nich prababcia miała jeszcze dziesięcioro rodzeństwa, co w tamtych czasach należało do powszechnych strategii przetrwania. Dziś błonicy w Polsce nie ma. Jej przypadki nadal zdarzają się w Rosji i na Ukrainie, co - w związku z obecną sytuacją polityczną - powinno nas niepokoić.

Moi rodzice jako dzieci mieszkali w Warszawie podczas epidemii polio. Szczepionka była nowością i jeszcze nieobowiązkowa. Moja mama, córka nauczycielki, została zaszczepiona. Jej kolega nie. Znałam go dość przelotnie. Do końca życia jeździł na wózku, ledwo poruszał rękami.

Mój najmłodszy brat urodził się w 1990. Kiedy miał zaledwie kilka miesięcy, przez moją szkołę przetoczyło się kilka epidemii. Złapałam wszystko, co się dało i pozarażałam rodzinę. Ospę wietrzną brat przeszedł lekko, ale różyczka… powiedzmy, że niewiele brakowało. Kiedy więc wprowadzono szczepionkę MMR, mama natychmiast zaprowadziła go do lekarza. Kuzynka nie zdążyła zostać zaszczepiona. Zachorowała na świnkę z powikłaniem w postaci zapalenia opon mózgowych i dobrych kilka dni przeleżała w szpitalu, utrzymywana w śpiączce farmakologicznej, żeby zapobiec uszkodzeniom mózgu. Wyszła z tego cało, ale możecie sobie wyobrazić, jakie to przejście dla czterolatka - i rodziców. Tak, te choroby są ogólnie lżejsze niż błonica i polio. Dlatego właśnie szczepionki na nie opracowano w dalszej kolejności. Mimo to zawsze istnieje ryzyko powikłań.

Co wszystkie powyższe plagi mają ze sobą wspólnego? Ano można im zapobiegać za pomocą szczepień ochronnych.

I nie mieści mi się w głowie, że niektórzy ludzie unikają tej prostej profilaktyki.

Jeśli chodzi o mnie, bez pomocy nowoczesnej medycyny umarłabym jakieś dwa albo trzy razy, nie licząc nawet infekcji, których nie nabawiłam się dzięki szczepionkom. Raz prawie załatwiło mnie zatrucie pokarmowe, drugi raz złapałam zapalenie płuc, a trzeci raz - szkarlatynę. Tę ostatnią całkiem niedawno, kilka lat temu, kiedy pracowałam w Centrum Onkologii. To jest takie miejsce, gdzie każdy najmodniejszy zarazek w mieście rozprzestrzenia się jak pożar lasu wśród pacjentów z obniżoną odpornością.

Moja odporność nie jest patologicznie obniżona, tylko po prostu kiepska od urodzenia. Jako dziecko kilkakrotnie przechodziłam zapalenie oskrzeli, mam tendencje do łapania łagodnych skądinąd infekcji, które u innych przechodzą po kilku dniach, a u mnie ciągną się i ciągną. Tacy ludzie jak ja stanowią słabe ogniwo w rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych. Wszystkim się zarażę i wszystko rozniosę. Dlatego co roku szczepię się na grypę, pilnuję też aktualności moich szczepień na żółtaczkę. Przechodziłam ospę wietrzną, świnkę i różyczkę, a na wszystko inne jestem kompleksowo zaszczepiona. Wam się wydaje, że to są łagodne choroby dziecięce - i owszem, dopóki w rodzinie nie ma kogoś chorego na raka. Pacjenci z nowotworami na takie niewinne choroby umierają.

Na szkarlatynę nie ma szczepionki. Gdy zachorowałam, pokornie zostałam w domu, łykając antybiotyki. Zaczęły działać jakieś dwa czy trzy dni po tym, jak wzięłam pierwszą dawkę. Zwykle w tym momencie zaniepokojeni rodzice sięgają po homeopatię albo inne placebo. Tymczasem antybiotyk nie jest magicznym eliksirem i musi wybić pewną ilość bakterii, zanim efekty staną się widoczne. Co więcej, trzeba go brać zgodnie z zaleceniami lekarza i nie przestawać mimo dobrego samopoczucia, inaczej wyselekcjonujemy w naszym organizmie niedobitki oporne na antybiotyk. I owszem, trzeba po takich przejściach dochodzić do siebie przez kilka tygodni. Podczas gdy chorobotwórcze bakterie nas żrą, antybiotyk zabija nasze dobroczynne bakterie w jelitach (żeby przyspieszyć odbudowanie flory bakteryjnej, wystarczy zażywać suplementy, jeść kiszoną kapustę, pić jogurty itp.). Ale efekt jest taki, że przeżywamy. Szkarlatyna może zabić - umarł na nią Jim Henson, który lekceważył objawy przez miesiąc i pojechał do lekarza dopiero, gdy kaszlał już krwią.

Jestem doskonale świadoma, że sama należę dokładnie do tej części populacji, która - pozostawiona siłom natury - ulegałaby naturalnej selekcji. Bo to, co naturalne nie zawsze jest zdrowe. Cykuta jest naturalna. Choroby, zarówno dziedziczne, jak i zakaźne, są naturalne. Rodzina z trzynaściorgiem dzieci, z trzech matek (dwie zmarły przy porodzie), z czego dwójka z tych dzieci umiera na błonicę - to też jest naturalne.

Gdybym przyszła na świat w rodzinie odrzucającej nowoczesną medycynę, byłabym już martwa. Zachowując odpowiednie środki ostrożności, być może dożyję dziewięćdziesiątki. Mój organizm niespecjalnie lubi się z naturą - od treningów dostaję kontuzji, od cudownych diet sraczki, a od ziołowych leków - alergii. Ale mam całkiem spore szanse, jeśli będę dbać o zdrowie. To znaczy: zdrowo jeść, umiarkowanie ćwiczyć, ale przede wszystkim zapobiegać chorobom zakaźnym i je odpowiednio leczyć.

A zatem będę uciekać się do tych strasznych chemikaliów, gdy zajdzie taka potrzeba. Co roku szczepić się na grypę, brać antybiotyk, jeśli dopadnie mnie angina. Co stracę? Iluzję, że pod wpływem cudownych diet i terapii placebo przeistoczę się w doskonałą istotę ludzką, jak z katalogów podrasowanych fotoszopem. Ale przeżyję.

Czasami, naprawdę, tyle wystarczy.

Sunday, 4 May 2014

Why I'm alive


My greatgrandmother’s two sisters died of diphtheria. She also had ten other siblings, which is how people survived in the old days. Diphtheria is eradicated in Poland. Not so in Russia and Ukraine, and with current political situation, perhaps we should be worried.

My parents were kids in Warsaw during the polio epidemics. Polio vaccination was a new thing, and not obligatory. My mom, a teacher’s daughter, was vaccinated, while her friend was not. I knew him only briefly. He used a wheelchair, and barely moved his hands.

My youngest brother was born in the ’90s. When he was a few months old, epidemics swept through our school, I caught it all, and spread it further. Chicken pox, he had only a few spots. But the rubella… let’s say I’m glad he survived. He was promptly vaccinated with MMR the same year it was introduced in Warsaw. My cousin wasn’t. She got mumps-related meningitis and had to be kept in pharmacologically induced coma so her brain would not fry. Quite an ordeal for a 4 year old. Yes, these diseases are milder than diphtheria and polio, that’s why people started to work on vaccines after the big scares were contained. Still, complications happen.

What all these diseases have in common? Right now they are all preventable with vaccinations.

And it boggles my mind that some people refuse it.

As far as I remember, without modern medicine I would die two or three times, not even counting the diseases I did not catch due to vaccinations. Once from food poisoning, once from pneumonia and once scarlet fever - the last one I caught while working in a cancer center a few years ago, where every fashionable microbe in the city spreads across immunocompromised patients like wildfire. Myself, I am not immunocompromised, but I was born with below average immunity. I had multiple bronchitis as a kid, I catch mild infections that go on, etc. People like me easily become vectors if not vaccinated, so I take care to keep my flu and hepatitis shots up to date. I had chicken pox, mumps and rubella and I’m vaccinated for pretty much everything else. You consider that mild childhood diseases unless you have a cancer patient in the family, which happens more often than you think. And cancer patients simply die from these.

You can’t vaccinate against scarlet fever, which is why I stayed home and dutifully took antibiotics. They kicked in two or three days after I started taking them, which is the moment when many impatient parents resort to homeopathy or other placebo treatments. It’s not a magic bullet, they have to kill enough bacteria to work. And you have to take them as prescribed, because otherwise you select antibiotic-resistant bacteria in your body. And yes, then you have to recover for weeks, because while the disease ravages your body, the antibiotic kills your gut bacteria (for which I recommend taking your supplements, and also fermented foods popular in your culture). But you live. Unlike for example Jim Henson, who died from the very same infection that I had treated.

So, I am aware that I’m precisely that part of population that would fall prey to natural selection if left to the forces of nature. Because natural doesn’t always mean healthy. Hemlock is natural. Heritable and infectious diseases are natural. A family of thirteen kids, from three different mothers (two died in childbirth), and two of those kids die of diphtheria - this is natural.

Born into an anti-medicine family I would be already dead. With proper care I will perhaps live into my nineties, despite a non nature friendly organism that gets injuries when exercising, diarrhea when dieting and allergies when trying herbal medicaments. And proper care means eat well and exercise (moderately) - but above all prevent and treat diseases when they occur.

So I will continue to take the evil chemistry when I need it. Get flu shots every year, antibiotic for an occasional angina. I will not share the illusion of transforming myself into a perfect human being with wondrous diets and magical placebo treatments. But I’ll survive.

Sometimes, it is just good to be alive.