Monday 7 September 2015

Nie straszcie mi babci


Ja sobie przypominam, powiedziała babcia, jak gonili nas Niemcy. Po powstaniu wyganiali ciocię i babcię staruszkę, a za nimi od razu podpalali domy.
Było tych wspomnień więcej i detalicznych, bo babcia ma dobrą pamięć. Miała wtedy jakieś dwanaście lat.

Słuchałam i miałam ochotę przejść się do budynku telewizji, dać jednemu z drugim plaskacza i wrzasnąć - wy durne pały, nie straszcie mi babci.

Więc: rozumiem lęk. Jakieś dziesięć lat temu, po zderzeniu z rzeczywistością, dorobiłam się nerwicy. Pozbyłam się jej - łatwo mówić, trudno zrobić. Rozplatałam nitka po nitce, wyłuskiwałam emocje, rozpoznawałam, co w rzeczywistości wymyśliły moje stare ewolucyjnie części mózgu, żeby postraszyć racjonalną korę mózgową. I teraz dostrzegam objawy tej samej nerwicy w ludziach. To jeszcze nie jest prawdziwe zagrożenie, tylko wasze emocje; macie do nich prawo, ale warto by je opanować i zaradzić im na spokojnie.

Jesteśmy popękanym pokoleniem, ułomnym i nadmiarowym, wychowywanym w świecie rozpadającej się starej rzeczywistości i nieuformowanej nowej, przez ludzi straszonych w szkole bliskością trzeciej wojny światowej, którzy z kolei byli wychowani przez pokolenie potrzaskane wojną. Na dobrą sprawę każdy Polak nadaje się na terapię, ale większość próbuje się leczyć ze swojego popękania sama. Albo przenosi to na dzieci.

Podczytując rozmaite wypowiedzi w temacie, jak zwykle mogłam liczyć na Hosera. Ten facet jest absolutnym antywzorcem moralności, głosicielem małostkowości, kabotynem i tchórzem uciekającym przed ważnymi problemami w pierdoły takie, jak np. new age’owe naszyjniki noszone przez licealistów oraz niezgodne z oficjalną linią gusta muzyczne. Poważnie wam mówię, jeśli chcecie wiedzieć, jak być dobrym człowiekiem, posłuchajcie Hosera i zanotujcie sobie, żeby nie robić tak jak on. Twórcy naszej młodej demokracji - a przynajmniej chadeckie skrzydło - mieli nadzieję, że obecność Kościoła w ustroju państwowym złagodzi naszą transformację, przypominając nam o chrześcijańskich wartościach, miłości bliźniego, bezinteresownym altruizmie, więziach międzyludzkich itp. No i rzeczywiście, co się Hoser odezwie, to mi o tym wszystkim przypomina, tak, jak susza skłania do myślenia o deszczu.

Dobre uczynki są z zasady altruistyczne. Nie spodziewamy się niczego w zamian. Nie kalkulujemy, czy to są fajni uchodźcy, czy niefajni, czy nam się przydadzą i opłacą, i czy będą chrześcijanami. Nie jęczymy - a dlaczego my, a dlaczego ten czy ów nie pomógł. Nie płaczemy, że mamy dać nasz wdowi grosz biedniejszym od nas - ułamek budżetu na ilość ludzi zdolną się pomieścić w kilku szkołach podstawowych (bo tylu ma ich wziąć Polska). Na zdolności do bezinteresownej pomocy opiera się nasza współczesna cywilizacja i żeby się utrzymała, należy nadal tę zdolność pielęgnować. Mimo lęku.

Napisałam kilka notek temu, że się boję. Doprecyzuję: boję się wzbierającego w ludziach zła i ciemności, ale na to nic nie mogę poradzić.

Jedna znajoma publikuje co straszniejsze dokumenty o uchodźcach i pyta się dramatycznie, komu wierzyć i co jest prawdą - chociaż sama już i tak wie, że będzie wierzyć własnemu lękowi, i nie pozwala się uspokoić. Otóż żeby zrozumieć, jacy naprawdę są ci uchodźcy - biedni i wystraszeni, czy też brutalni i niebezpieczni - wyobraźcie sobie Warszawę znowu na uchodźctwie. Ziutka z Grażyną, i państwo profesorstwo, i dresików z ławeczki, i dobrych uczniów, i biurową klasę średnią przerażoną, że ich nieposzczepione dzieci zachorują na polio. Znaczy - ja wam tego nie muszę mówić, prawda? Wybuch lęku bierze się właśnie stąd, że dobrze to sobie wyobrażacie. I wiecie, który z waszych znajomych by się rozchorował, który pobiłby się z policją, a który zakasał rękawy i zabrał się do pracy, nieważne jak marnej. Kto byłby zwykłym dupkiem (bo kto bohaterem, to trudno stwierdzić na zapas - zwykle są to osoby całkiem niespodziewane). A komu obozy dla uchodźców być może nie bez powodu zaraz skojarzyłyby się z łagrem i wywołały zaraźliwą w tłumie panikę.

Jestem z popękanego pokolenia, kształtowała mnie transformacja ustrojowa, w opiece nade mną i bratem pomagała prababcia, która przeżyła dwie wojny. Miałam nerwicę, której objawy nauczyłam się rozpoznawać. Wychowanie mówi mi, że nie ma co się łudzić - będzie źle; nasz świat, ten tutaj w Europie, znowu wchodzi w cykl kryzys ekonomiczny - autorytaryzm - wojna. Nadzieja mówi, że może rozejdzie się po kościach.
Umysł racjonalny twierdzi natomiast, że tak naprawdę to nic nie wiadomo.

Wniosek z tego taki, że trzeba mocno stanąć na dwóch nogach; robić to, co można z tym, co się ma, łapać wiatr w poły kurtki i patrzeć w deszcz, choćby i na skraju przepaści. Nie nakręcać się, przekazując kolejne bity strachu w filmach kręconych ze scen uchodźctwa. Tu naprawdę niewiele jest do zrozumienia. To już było. Po wielokroć.

Mamy więcej do stracenia, niż nasze z trudem wybudowane, relatywnie wygodne dorosłości. Jeśli i u nas się zacznie, jeśli rzeczywiście Europa wchodzi w stare koleiny, to właśnie z tych wartości zrobi nam sprawdzian. To od nich będzie zależało przetrwanie wszystkiego, co nam drogie. Im lepiej je zachowamy, tym większa nadzieja, że pozbieramy się, posklejamy i jak wcześniej odbudujemy. Jeśli będzie ciężko, poradzimy sobie. Jeśli będziemy wciąż umieli być razem ze sobą.

Jak trzeba, to pomagajmy.
A na razie, durne pały, nie straszcie mi babci.