Saturday 14 March 2015

Świeżo odmrożony mamut


Otworzyłam sobie katalog ze śmietnikiem zawierającym Pierwsze Miasto (trzeci tom Miasta Magów) i oglądam, i zastanawiam się, jak się wcisnąć w te stare gacie. Na razie wygląda na to, że trzysta tysięcy znaków idzie do kosza albo na surowiec wtórny, a ja opracowuję nowy plan działania. Przeraźliwie zdezaktualizował mi się początek, rzeczywistość okazała się bezlitosna i wykluła mi całe państwo ekstremistów rozpirzających dokładnie te zabytki, które jedna z bohaterek miała eksplorować. Oglądam inne pomysły sprzed kilku lat i mam wrażenie, że już mi nie odpowiadają, ale może wrażenie jest błędne i niektóre z nich ożyją na nowo. Tego akurat nigdy nie wiadomo.

Kręcę się też niespokojnie po okolicy. Mózg mam na razie całkowicie wyjałowiony, nie produkuje nic nowego, ale już coś by chętnie wchłonął, pouczył się, wrzucił na blachę nowe książki, miejsca, fakty. Pierwsze zmęczenie, znaczy się, minęło. Ale jeszcze nie wróciłam do pełni sił umysłowych. Idzie pierwsza wiosna od dłuższego czasu, kiedy nie mam niczego dużego do zrobienia - najpierw to był doktorat, później pierwszy tom Asystenta - i trochę się czuję jak przybysz z przeszłości, którego odhibernowano po tysiącleciu. A może mamut. Ale zapewniam, że nie nadaję się na gulasz.

Zredefiniować by się trzeba. Napaść na bibliotekę, wyjść ze strefy komfortu. Odgruzować wiernego ruma... rower, odkurzyć balkon z roślinkami. Znaleźć atrakcje na mieście. Coś polecacie ciekawego, dziwnego, fajnego?

Monday 9 March 2015

Czekając na bestseller



Tytuł dzisiejszej notki wyraża oczywiście moje nadzieje dotyczące świeżo ukończonej powieści w dwóch tomach, pt. „Asystent czarodziejki”. Ktoś może wziąć je serio, więc doprecyzuję, że na razie nawet nie wiem, jak będzie z drukiem. Z wydawnictwem jesteśmy po słowie, ale nic konkretnego; w tej chwili wszystko może pójść w dowolną stronę. Możecie trzymać za mnie kciuki. Od razu przepraszam, że nie jestem tak hojna wobec bet, jak zamierzałam, ale chyba niezupełnie mi wolno.

O czym w ogóle piszę?

„Asystent czarodziejki” to powieść fantastyczno-przygodowa. Główny bohater, Vincent Thorpe, prawie od ćwierć wieku pełni rolę asystenta ekscentrycznej szlachcianki-czarodziejki, Margueritte de Breville de Branche d’Ambre. Przynosi, podaje, zamiata, a także regularnie naraża życie podczas prac terenowych. Do wypełnienia kontraktu został mu niecały rok - wkrótce Vince przejdzie na wczesną emeryturę, ożeni się i zacznie prowadzić spokojny żywot domatora. A przynajmniej właśnie tego pragnie. Niestety, los ma wobec niego zupełnie inne plany…

Tyle wstępu. Trudno mi z czymkolwiek porównywać dwutomową knigę, nad którą spędziłam dwa lata. Jeszcze nie nabrałam dystansu. Jest to takie fantasy, spod którego wychodzi s-f, jeśli się trochę poskrobie. Istnieją dwa równoległe światy, z czego jeden ma kulturę lekko stylizowaną na koniec XIX wieku w wiktoriańskiej Anglii, a drugi - na przełom średniowiecza i renesansu we Francji. Są królowie, księżniczki, baronowie i kawalerowie, są smoki i wyższa matematyka jako podstawa magii. Są czarodzieje, którzy zachowują się jak naukowcy oraz czarna magia, która w niektórych aspektach przypomina radioaktywność. Wykorzystałam rekwizyty znane z fantasy, tyle że po swojemu. Jest rozrywkowo, ale starałam się nie obrażać intelektu czytelnika.

Krótko mówiąc, napisałam sobie książkę, jaką bardzo chciałam przeczytać, ale jakoś nigdzie nie mogłam znaleźć.

Jeżeli książka zostanie przyjęta, zacznę ogarniać kwestie promocyjne. Przydałoby się, na przykład, opracować jakiś imydż, co przyprawia mnie o ból głowy od samego myślenia, bo nie mam wielkiej wprawy w robieniu wrażenia, jestem raczej spokojną jednostką o naturze laboratoryjno-biblioteczno-leśnej, pokroju nerd, w porywach do geeka. Do tej pory mogę się dzielić refleksjami na blogu. Może nieco częściej niż dotychczas. Książka, bądź co bądź, ukończona.

(co mi przypomina, że muszę przejrzeć Mandalę, wyciąć z niej kawałki przyprawiające o zakłopotanie i też puścić dalej).