Friday 21 April 2017

Fantastic Women Writers of Poland i inne sprawy


Byłam przekonana, że po wysłaniu publikacji do journala, a Cienia Gildii do wydawcy, wreszcie odpocznę.

O, jakże się myliłam.

Przez ostatnie dwa miesiące byłam chyba wszędzie i robiłam wszystko - o laboratorium nawet nie wspomnę, bo o mojej pracy naukowej staram się nie pisać publicznie, ale tam też się sporo dzieje. Prawda, że po wyjściu z labu trudno znaleźć energię na inne sprawy, ale tutaj pomaga mi sytuacja na świecie, to znaczy lepiej nie zaglądać do gazet i zająć głowę czymś konstruktywnym.

Jeśli chodzi o sprawy literackie, między innymi zaangażowałam się w inicjatywę znaną jako Fantastic Women Writers of Poland. Pod niniejszym linkiem znajduje się nasz fanpage, a na nim - katalog po angielsku.

Kiedy tę grupę zakładałyśmy, miałyśmy wątpliwości, czy nazwa nie jest lekką przesadą, bo jest nas dziesięć, ale przecież nie obejmujemy zasięgiem wszystkich polskich pisarek. Bo i jak. Grupa ukonstytuowała się spontanicznie, dość szybko, i przede wszystkim demokratycznie. Dobrze się dogadujemy, w większej grupie byłoby trudniej. Ale ponieważ innych pomysłów na nazwę katalogu nie było, to już tak zostało. No i dobrze. Mam nadzieję, że inicjatywa będzie pozytywnie promieniować na ogólną widoczność autorek w populacji. Ba, zamierzamy nawet działać w tym celu :)

A potem byłyśmy w Londynie na Targach Książki i poszłyśmy za nawiązanymi kontaktami, trzymając kciuki, że coś z tego wyjdzie. Jeśli nic się nie stanie, będziemy próbować dalej. Samo przedsięwzięcie daje sporo satysfakcji, a kropla drąży skałę.

Bo jak to tak - znam cały anglojęzyczny kanon sf-f, mogę czytać Sandersona, Gaimana, Hobb - a oni nie mogą (przynajmniej w teorii) czytać mnie? To nienaturalne. Przecież w świecie naukowym teoretycznie mógłby po moją publikację sięgnąć nawet urzędujący cesarz Japonii, oczywiście pod warunkiem, że zajmowałabym się genetyką ryb.

Zupełnie serio uważam, że tłumaczenie literatury musi być wzajemne, jeśli rzeczywiście chcemy się zrozumieć w dzisiejszym skonfliktowanym świecie. I także, a może przede wszystkim, literatury popularnej (chociaż nie powiem, wśród nas są autorki, które na salonach świetnie sobie dadzą radę - a równocześnie to się po prostu czyta). Chciałabym, żeby zwykły amerykański czytelnik (francuski? niemiecki? Świat jest wielki) mógł sięgnąć po nasze powieści, tak jak my sięgamy po powieści z tamtej strony świata.

(Tak, wiem, że regularnie czyta tylko 10% Polaków. To nadal jest około 3,2 miliona czytelników.*)
*Wg danych GUS na temat struktury demograficznej Polski w 2016 roku, czytelnicy powyżej 15 roku życia.

Oczywiście całe to bieganie i skakanie musiało się kiedyś skończyć, zmęczenie wzięło górę i dziś od rana chodzę w formie zombie, z uwagą zwróconą do wewnątrz. Nie jestem nawet w stanie odpowiadać na emaile wymagające ode mnie decyzji. Może to i dobrze, bo w takim stanie powstają czasem nowe teksty, a przynajmniej ich zaczątki.

Co za tym idzie, ten post nie jest zapewne szczególnie spójny. Ale tak się przeważnie, najczęściej, zaczyna pisanie.

(zanotować sobie w myślach, żeby przetłumaczyć ten post)
(iść zombiaczyć dalej)