Thursday, 18 September 2014

Na co mi to czytanie


Spromptował mnie post Kiciputka, który zasadniczo nie jest o tym, tylko o internetowych (i nie tylko) snobizmach. Osobiście w kwestii kultury jako takiej zgadzam się ze Zwierzem. Gram w rzeczy rozmaite, czytam książki i komiksy, oglądam filmy - tego chyba najmniej, bo jestem mało filmowa. A nie, przepraszam, najmniej teatr. Z teatru mało co mi podchodzi, najczęściej jest smutny jak polska szkoła plakatu. Nie mam nerwów na smutne rzeczy.

Książki jednak cenię najwyżej. Nie znaczy to, że czytam aż tak często, jak niektórzy blogerzy. Moja tegoroczna lista nie jest nawet szczególnie długa, chociaż to się potrafi wahać. Czytuję w zrywach - kilka książek z rzędu, a potem przerwa, bo mnie zamroczyło. Jak zobaczycie poniżej, nieobce są mi etapy rzutu na konkretnego autora (Dumasa i Sandersona żarłam odpowiednio w zeszłym roku i dwa lata temu, teraz tylko dogryzam). Poza tym zdarzają się pozycje całkiem bez sensu, zwłaszcza ten moment, gdzie najpierw czytam tom drugi cyklu Nancy Kress, a potem pierwszy i trzeci (wyjaśniam - najpierw kupiłam drugi na taniej książce, a potem stwierdziłam, że może uzupełnię). „O, tania ksiązka! O, całkiem bez sensu, rozpada się w rękach, o, kosztuje dwa złote. Pewnie, że biorę.” Parę lat temu był taki moment, że się dowiedziałam o powstającej ekranizacji Atlasu Chmur, szybciutko go pożyczyłam, zanim inni to zrobią, przeczytałam… a pół roku później… zapomniałam pójść do kina na film. Nie wzgardziłam. ZAPOMNIAŁAM. Bo to całkiem typowy u mnie objaw, jeśli o filmy chodzi, nawet jeśli mam swoje ukochane i całkiem niedorosłe dzieła.

Czego szukam w książkach? Jak zrozumieć kogoś, na kogo literatura rzeczywiście ma spory wpływ? To się chyba sprowadza do odpowiedzi na pytanie: jak czytam?

- łapczywie i niedokładnie, albo przeciwnie - powoli, akapit po akapicie. Dostosowuję tempo do książki. Nielinearnie, wątkami bohaterów w książkach wielowątkowych. Kiedy się zdenerwuję, sięgam na koniec i sprawdzam, kto zginął. Nie róbcie tego w domu. Dzięki czytnikowi na nowo odkryłam suspens, bo tam się tak nie da.

- subwokalizuję. Podobno nie da się wokalizować i czytać szybko, ja się kiedyś testowałam i wychodzi mi bardzo szybko. Czyli wyobrażam sobie głosy bohaterów i narratora szybciej, niż w czasie rzeczywistym (i nie, nie mówią jak chipmunksy). Poza tym przyroda, znaczące pauzy, nawet podkład muzyczny tam, gdzie trzeba - pełen wypas.

- wizualizuję. Oczywiście równocześnie z wokalizacją. I nie, Kiciputku, nie masz racji - można sobie wyobrażać rzeczy, których się nigdy w życiu wcześniej nie zobaczyło. Dobrze sformułowany opis rozkręca ciągi skojarzeniowe daleko poza ten opis wychodzące, na tym zresztą polega fenomen współtworzenia książki przez czytelnika. Czasem dobrze utrafione dwa słowa dają perspektywę, która miesza z glebą, podobnie jak muzyczna puenta dopełnia utwór. Na pewno składa się toto z fragmentów znanej rzeczywistości, ale są one bardzo starannie wymieszane i wyrastają poza rzeczy dobrze znane. A gdzie mi nie dostaje wyobraźni wizualnej, wchodzą dźwięki i pojęcia abstrakcyjne.

- wyobrażam sobie bodźce z zakresu dotyku, węchu i smaku. Kiedy bohater odczuwa zimno, mnie też jest jakoś chłodno. Tak, kiedy czytam Expansę, robi mi się niedobrze. Istnieje kilka książek, które mają tak wysoki fuj faktor, że ciepnęłam nimi w cholerę i nie wrócę. Leviathan Wakes był blisko, ale jest za dobry, żeby nim ciepnąć.

- emocje! Te filmowe są zazwyczaj silniejsze, ale bardzo krótkotrwałe, bo wywoływane za pomocą pewnych tricków (muzyka, popłakany bohater, Obcy kogoś wyżarł). No dobrze, artystyczne filmy robią to artystyczniej. Ale nadal te książkowe są nieco głębsze, zniuansowane, choćby dlatego, że scena musi trwać dłużej. Głęboko identyfikuję się z bohaterami (dlatego nie lubię książek z bucowatymi bohaterami. Kto by tam się chciał identyfikować z bucem). Przeżywam ich problemy jeszcze kilka dni później. Natomiast w grach… e… nie zauważyłam tego elementu. Nie potrafię współczuć enpecom (może czasem, trochę). Przyzwyczajam się do nich, ale kiedy mnie raczą tym samym tekstem po raz pięćdziesiąty, albo utykają w drzwiach, naprawdę trudno ich traktować inaczej, niż jak manekiny. Prawdę mówiąc gram, kiedy nie mam siły na emocje. Oznaką tego, że jestem bardzo wyczerpana psychicznie jest dłuższa przerwa w czytaniu.

- abstrakcje. Sense of wonder. Czasem autor zadaje zagadkę filozoficzną. Najczęściej w formie puenty całego utworu. Przeważnie dzieje się to w książkach science-fiction, ale różnie bywa.

- melodyka. Najtrudniejszy aspekt do opisania i być może osobisty. Otóż słowa tworzą melodię. Są pisarze, których czyta się tak, jakby słuchało się muzyki (równocześnie wokalizując narratora i bohaterów, wizualizując itp. - wyobraźnia nie ma tych ograniczeń, co media). Swoją drogą fortepian ma bardzo podobne właściwości, co melodia słów, punktuje dokładnie tak, jakby ktoś mówił. Może ktoś z was ma podobne wrażenia podczas czytania.

- wszystkie wyżej wymienione aspekty odnoszą się w podobnym stopniu do książek niebeletrystycznych...

Co jeszcze lubię w książkach?

- są nielinearne. Czytasz ile chcesz, kiedy chcesz, gdzie chcesz, w takim tempie, w jakim chcesz. Nie po kolei, od środka, od końca. Powtarzając opisy. Przefruwając nad scenami, które są nieco za mocne albo mocno za nudne. Nigdzie się nie spieszysz.

- są niewymagające. Nie istnieje książka, która robi co każdy rozdział test z treści, a jak go nie przejdziesz, to się zamyka. Nie ma książek, które zostawiłam na wiele miesięcy, bo ich nie mogłam przejść. Ani takich, które każą sobie płacić za małe dodatki wsadzane w środek. Jak już, to za kolejną książkę - dużo mniej, niż za sequel gry! Nie potrzebują prądu (nawet czytnik żre go bardzo malutko). Nie trzeba się koncentrować na ekranie. Stracisz koncentrację, to potem wrócisz do tego samego zdania. Nie ma jedynego słusznego sposobu czytania książki. Kompletny luz.

- są ogromne. Film, tak na ilość, to tylko rozdział książki. Skrótowiec. Ekstrakt. Pewne rzeczy się nie zmieszczą, więc hobbici nie mają czasu śpiewać w kąpieli, a Gandalf pożartować. A weź zekranizuj cykl książek. Jak łatwo zgadnąć, od pełnometrażówek wolę seriale, ale one mają własne problemy, czyli…

- książki nie znają ograniczeń. Nieważne, ile zawarto w nich efektów specjalnych, budżet jest zawsze ten sam. Gęstość informacji również może być znacznie większa, niż w innym medium.

- mają tyle fabuły, ile się autorowi zmieściło, a nie ile developer gry potrafił upchnąć w scenariusz, żeby nie znudzić szerokiej publiczności. A czasami wcale nie mają fabuły, tylko są na przykład zbiorem esejów i to też jest dobre. Albo są książkami naukowymi i otwierają nowe światy w zupełnie inny sposób.

- bywają przedziwne i najdziwniejsze. Nawet bardzo dziwne filmy są mało dziwne w porównaniu z naprawdę dziwnymi książkami. Oj, dziwności wy moje.

- dwa słowa: gra słów. Słowa - perełki. Stare słowa. Ciekawe słowa, do obracania na języku. Słowa, które ma się ochotę wydłubać ze strony, wrzucić do skarbca i na nich leżeć.

Na koniec: kultury używam podobnie jak Zwierz, łapczywie i szeroko. Książki zaspokajają potrzeby, na które nie odpowiadają inne media, ale są też potrzeby, dla których inne media są lepsze. Gry strategiczne dają łagodną „mózgową” rozrywkę bez angażu emocji, gry cRPG - odmóżdżoną rozrywkę bez angażu czegokolwiek i odpowiadają na potrzebę zbierania świecących i kolorowych rzeczy. Czasem mają funkcję towarzyską (w GW2 gram z przyjaciółmi). No i oczywiście gry są bardzo długie i można w nie pykać przez wiele miesięcy po trochu. Filmy pobudzają wyobraźnię wizualną, ale także są dobre do oglądania w towarzystwie i wtedy cieszą najbardziej. Żywe RPG to rozrywka towarzyska i radosna improwizacja wyobraźni. I tak dalej, i tak dalej.

A to jest moja lista. Pierwsza w życiu. Częściowo chronologiczna i niezbyt długa. Zauważyłam, że bestsellery czytuję w okolicach poświątecznych, bo pączkują i ktoś zawsze je ma, a książki w lengłydżu na wakacjach, bo napadam na biblioteczki przyjaciół. Tak, czasami czytam, bo leżało obok. W tym roku akurat nie złapałam żadnej fazy na osobliwości, ale to jeszcze może się zdarzyć, bo idzie jesień.

1. Uczta dusz, C.S. Friedman

2. Skrzydła gniewu, C.S. Friedman

3. Dziedzictwo królów, C.S. Friedman

4. Anioł w kapeluszu, Małgorzata Kalicińska

5. Krwawa Zemsta, Joanna Chmielewska

6. Bezduszna, Carriger Gail

7. Świt czarnego słońca, C.S. Friedman

8. Nadejście nocy, C.S. Friedman

9. Korona cieni, C.S. Friedman

10. Way of Kings, Brandon Sanderson (pl - Droga królów) (tom 1)

11. Words of Radiance, Brandon Sanderson (tom 2)

12. Wszechświat kontra Alex Woods, Gavin Extence

13. Wyspa mgieł i wichrów, C. Centkiewicz

14. Para w ruch, Terry Pratchett

15. Shirley, Charlotte Bronte (po polsku, jeszcze aż tak mnie nie pogięło)

16. Żebracy nie mają wyboru, Nancy Kress

17. Dwie Diany, Aleksander Dumas, t. 1

18. Jej wszystkie życia, Kate Atkinson

19. Hiszpańscy żebracy, Nancy Kress

20. Żebracy na koniach, Nancy Kress

21. Dybuk, Szymon An-Ski

22. Wearing the Cape, Marion G. Harmon

23. Saga, t1, t2, t3 (komiks - album - nie wiem, czy to liczyć jako książkę)

24. Skin Game, Jim Butcher

25. Leviathan Wakes, James S.A. Corey

26. Brain bugs (drugi raz), Dean Buonomano

27. Rzeki Londynu, Ben Aaronovich

28. Kolekcjoner światów, Ilija Trojanow (w trakcie).

29. Związek żydowskich policjantów, Michael Chabon (w trakcie)

7 comments:

  1. Fuj książka- Tideland. Ciesze się, że ją przeczytałam aczkolwiek nie wiem czy jest dobra- ja mam niewybredny i prymitywny gust i często łykam najgorszą szmirę z zachwytem- ale mujezu, jak mnie tak książka bolała. Kategorycznie stwierdziłam, że nigdy do niej nie wrócę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na szczęście nie znam i dziękuję za ostrzeżenie :D

      Delete
    2. Nie wiem, czy to ostrzeżenie przed książką... czy raczej zachęta do podejścia do niej z kijem i paralizatorem, bo może kąsać. Dla mnie jednak pewne tematy są bardzo niewygodne, a napisana jest specyficznym językiem, no, bolało.
      Podkradnę trochę tytułów z twojej listy, bo może się uda i będę mieć trochę czasu i chęci na czytanie :)

      Delete
    3. Niektóre książki z tej listy są bardzo specyficzne i bardzo "moje". Na przykład nie jestem pewna, komu jeszcze będzie się podobać wczesny Centkiewicz. Mnie bardzo, ale to jest wyjątkowo mało literacka książka, detaliczny zapis z wyprawy arktycznej, w dodatku niewprawnego jeszcze autora. Natomiast Wearing the Cape jest powieścią o superbohaterach.

      Delete
    4. Aha, i Diany są znacznie słabsze od Królowej Margot i dają się czytać tylko jako prequel.

      Delete
  2. Cała seria "Corey'a" (to pseudonim duetu autorów) jest bardzo fajna. Squick factor był tak naprawdę tylko w pierwszej, w kolejnych trzech jest co najwyżej odrobinę lovecraftiańskie zetknięcie człowieka z czymś tak zaawansowanym, ze wychodzi poza skalę prawa Clarke'a nawet.

    Na Związek Żydowskich Policjantów i Rzeki Londynu poluję, chcę mieć takie rzeczy legalnie i na papierze, chociaż odrobinę mnie nie stać...

    P.S. Z początku przeczytałem "Nastanie nocy", które jest wyśmienitą książką S-F.

    ReplyDelete
  3. Ja polecam gry roguelike zamiast typowych cRPG. Można je przegrać, i wtedy gra się zaczyna od początku. Dzięki temu pojawiają się emocje (walki naprawdę mają znaczenie, jak coś pójdzie źle, to nie można tego po prostu cofnąć -- jak ktoś gra w roguelike, to walki w typowych cRPG przestają mieć jakikolwiek sens, a typowa gra cRPG to 10% dobrej historii i 90% takich bezsensownych walk), i wbrew pozorom jest to rozrywka dużo mniej powtarzalna, niż gra cRPG -- gry roguelike są specjalnie zaprojektowane, żeby powtarzalności było jak najmniej (świat jest generowany losowo, także losy każdego bohatera są inne, historia jest ograniczona do minimum, jeśli jakaś jest, to nie trzeba jej czytać 100 razy, nie ma też jakichś nudnych spowalniaczy typu NPC mówiący 50 razy to samo ani animacje, które trzeba 1000 razy oglądać).

    Gry cRPG, mimo swojej dużej popularności, to tak naprawdę dość dziwny gatunek. Starają się one jednocześnie spełnić trzy funkcje -- opowiedzieć jakąś konkretną historię, opowiedzieć historię, na którą gracz ma wpływ, i być wyzwaniem dla gracza. Problem w tym, że te trzy funkcje są ze sobą sprzeczne, w związku z czym taka gra nie spełnia dobrze żadnej z funkcji. Jeśli gra ma być wyzwaniem, to historia w tym przeszkadza, jeśli gracz ma mieć wpływ na historię, to nie może ona być konkretna, ani nie powinien mu przeszkadzać brak zdolności ani brak szczęścia w kostkach. Jak ktoś chce poznać konkretną historię, to książki i filmy są dużo lepsze do tego (jak pisałem wyżej, typowa gra cRPG to 10% dobrej historii i 90% bezsensownych walk), jeśli chce mieć na nią wpływ, to powinien grać w RPG z ludźmi, albo pisać własne opowiadania (w przypadku gry komputerowej zawsze można zrobić tylko to, na co wpadł jej autor -- w przypadku RPG raczej jakiś storytelling niż coś ze skomplikowaną mechaniką, bo jak komuś zależy na mechanice, to komputery robią to dużo lepiej), jeśli szuka wyzwania, to lepiej grać w grę do tego przeznaczoną (np roguelike).

    ReplyDelete