Saturday, 21 November 2015
NaNoWriMo. Listopad jest miesiącem pisania.
Kiedy po raz pierwszy opublikowałam opowiadanie w SFFiH, bardzo chciałam być traktowana jak poważna autorka. Byłam przecież na tyle wprawna, żeby tekst pojawił się w druku. Czułam się dorosła. Miałam już skończone dwadzieścia jeden lat.
Zazdrościłam wtedy wściekle bardzo zdolnej rówieśniczce, Agnieszce Hałas. Wyobrażałam sobie, że jest taką twardą, bezwzględną laską, której nigdy nie zjadają wątpliwości.
Kiedy zaczęłam nawiązywać kontakty z autorami, zobaczyłam wreszcie, że nie są bogami z piedestałów, ale ludźmi, z którymi można nawiązywać przyjaźnie. I tego też można się dowiedzieć podczas NaNo. Nie wszystkim odpowiada zaangażowanie się w pisarską społeczność, ale NaNoWriMo stanowi jej najlepszą odsłonę; wszyscy są tak skupieni na pisaniu swoich tekstów, że na brzydsze aspekty relacji międzyliterackich nie ma czasu ani szans.
NaNoWriMo, lekcja pierwsza: inni pisarze nie są twoimi wrogami. Nie są nawet twoimi rywalami. To sojusznicy, partnerzy w zbrodni, współuczestnicy świata słowa.
Kiedy miałam czternaście lat, po raz pierwszy wysłałam do wydawnictw moją… powiedzmy, że to była powieść, bo nie wyglądała na nią nawet objętościowo. Dostałam od Prószyńskiego odpowiedź odmowną na firmowym papierze, ze złoconymi literkami - wyobrażacie sobie, że kiedyś dostawało się takie odpowiedzi odmowne? Niestety, jako czternastolatka nie doceniłam potencjalnej wartości historycznej i podarłam odmowę ze złości.
Debiutancką powieść miałam opublikować prawie trzynaście lat później. Jeśli czegokolwiek w tym żałuję, to tego, że nie pisałam więcej, zamiast się denerwować, że mnie nie wydają. Miałabym tyle pamiątkowych tekstów!
Pisarstwo doprowadziło mnie w wiele przedziwnych miejsc. Plątałam się po różnych kółkach i gazetkach, ale także pracowałam w gazetach jak najzupełniej płacących, w wieku, gdy trzysta złotych w miesiącu robi z ciebie nababa. Uczestniczyłam w scenie mangi i anime w epoce pisma Kawaii i wykorzystałam znajomość francuskiego… do recenzowania mang, obecnych wtedy głównie w tym języku. Zapałętałam się do fandomu fantastyki, gdzie kiedy czas pozwala, udzielam się i dziś. Nigdy nie zrobiłam wielkiej kariery, i nie powiem, byłoby miło, ale czego ciekawego się dowiedziałam, jakich ludzi poznałam, to już moje.
NaNoWriMo jest kolejnym takim miejscem; kolejną przygodą. Dobrze być NaNowcą, mieć notatniczek (nawet, jeśli go nie używasz) i pisać, czując na karku oddech listopada.
NaNoWriMo, lekcja druga: Pisarstwo nie jest po to, aby uwielbiały cię miliony. Jest drogą życia, jak karate-do.
Po ukończeniu pierwszej wersji Domu Wschodzącego Słońca w oczekiwaniu na odpowiedzi z wydawnictw czekałam w napięciu, czasem łkałam wieczorami, nieraz wpadałam w furię. Raz, przy okazji kolejnych poprawek rzuciłam o ziemię całym wydrukiem, używając słów niewybrednych i kończąc z pisaniem - po raz, nie wiem, milionowy…
Książkę przyjęto mi warunkowo. Weźmiemy, pod warunkiem, że dodasz jeszcze jeden rozdział-opowiadanie i zastosujesz się do rad redaktora zewnętrznego. Rady były ogólne, warunki trudne do spełnienia, czasu bardzo mało… Przez następne dwa miesiące pracowałam jak głupia. Nie mogłam już tracić czasu na bieganie w kółko i agresję wyładowywaną na przedmiotach martwych.
NaNoWriMo, lekcja trzecia: Każdy tekst jest lepszy, niż ten nienapisany. A na egzystencjalne rozterki nie ma jak deadline.
Jest moc w listopadowym pisaniu. Okazuje się nagle, że ciągłe skupienie na tekście czyni cuda. Że można przenosić góry. Kipiące emocje wtłaczać między kartki, zamiast niszczyć meble. Rośnie poczucie kompetencji, wracają proporcje i dystans do spraw nieważnych, takich jak ambicje, polityka oraz piętrzące się sterty prania.
A zatem - listopad. Będą ofiary. Na przykład spodek upuszczony na ziemię z niewyspania. Brudne włosy i nieuprasowane bluzki (jak to dobrze pracować w instytucie, gdzie nie istnieje dress code). Mąż zadręczany nowymi fragmentami tekstu, których lepiej na tym etapie za bardzo nie krytykować. Albo, jak kiedyś, gdy kończyłam Mandalę, oparzenie drugiego stopnia, kiedy na wpół śpiąca za długo przytrzymałam rękę nad dzióbkiem czajnika.
Do zobaczenia zatem, i piszcie. Go, go, go.
Saturday, 14 November 2015
How to fight terror
Many people today have expressed their helplessness against the terrorism. What can we do, as normal people with no political power, to fight it? Are we powerless against it?
I thought about it for a while. What do the terrorists stand for? They go by their name. They want to create terror.
They use one core mechanism that all human relations rely on.
Human emotions are contagious. Fear goes viral, as does pain and hatred. Sometimes, when people get heated up, you can almost feel the pressure in the air. To do something else, to feel something else, looks like betrayal.
Do you know that we are connected with everybody on Earth just by six handshakes? When something big happens in the world, either evil or good, the shock wave gets to us sooner or later.
War spread this way. Hatred does. We are primed to sense danger and react to it. This is only natural. But to a certain degree we can fight it and counteract it.
See, this blade has two ends.
Networks between people work both ways. Good spreads just like evil spreads. It seems weak, because it works quietly. It needs more deeds done. But in the end, this is what makes a civilization thrive. This what causes that we did not all kill each other yet.
So fight terrorism.
Fight evil with good.
Fight fear with laughter.
Spend time with your child. Forgive someone. Make good art. Make love. That old neighbor of yours? Help her shopping. Read a book. Donate blood. Donate to charity.
If you feel that my proposition is too Pollyanna-ish or feel-good, if you feel anger, use the anger. Go more radical.
Volunteer to charity. Subscribe for bone marrow donation. Pay for a full treatment of a rescue cat. Commit to helping financially that old neighbor of yours. Do something that is a serious financial, or personal effort to you and brings good to your community at the same time.
Shouting and protesting, even in a cause you believe in, doesn’t count. It won’t have the same effect.
This is serious, people.
This is the only way.
The only way to fight death is by living.
Subscribe to:
Posts (Atom)