Stany Zjednoczone
to kapitalizm korporacji. Większość usług, od sklepów po restauracje, jest albo
sieciowe, albo bardzo luksusowe, ekologiczne i DIY, przy czym jak się podłubie,
równie dobrze może to być luksusowo i ekologicznie prezentująca się korporacja.
We wczesnym 2020,
w epoce przedpandemicznej, istniała w Atlancie możliwość wynajmu Airbnb (afaik znów
istnieje), ale to opcja krótkoterminowa. Większość mieszkań do długotrwałego
wynajmu to osiedla zarządzane przez korporacje zajmujące się wynajmem.
Przynajmniej tam, gdzie dopuszczają trzymanie kotów.
Żeby wynająć
mieszkanie, trzeba mieć amerykański numer telefonu, ale to już wiecie. Poza tym
trzeba jeszcze zapłacić za złożenie aplikacji i żeby pomyślnie przejść
kwalifikacje na lokatora, posiadać historię kredytową, i tutaj dla osoby z
zagranicy zaczynają się schody. No ni cholery nie namówię amerykańskiego
landlorda, żeby sprawdził mnie w BiKu. Lokalny współczynnik zdolności
kredytowej, dzięki któremu można zrobić wszystko począwszy od zakupu samochodu,
skończywszy na kupnie komórki na raty, nazywa się FICO score i odpala się
przybyszowi dopiero grubo po roku pod warunkiem posiadania karty kredytowej, a
i wtedy firmom się nie podoba, że taki nowy. Pozostaje kupowanie ww. dóbr
gotówką albo czekiem. Jak imigrant zatrudniony na czarno albo dealer
narkotyków. Samochód kupiłam czekiem, ale to opowieść na kiedy indziej.
Koleżanka z
przyszłego labu daje mi cynk, jakie osiedle nie wymaga od zagranicznego
lokatora wartości FICO. Wymaga tylko dowodu, że zatrudniło mnie Emory
University, które ma reputację największego pracodawcy w okolicy. Dobra, przesyłam
im moje papiery i aplikuję.
Nie pamiętam, jak
w końcu zapłaciłam za złożenie aplikacji. Chyba PayPalem. Polska karta debetowa
nie działa, a to dlatego, że amerykański system bankowy funkcjonuje inaczej,
niż polski system bankowy. Ludzie nie składają przelewów, tylko podają numer
konta albo numer karty i odpowiednia kwota jest ściągana z konta/karty. Coś
takiego jak przelew nazywa się wire transfer i jest z gruntu podejrzane. Nie
jestem pewna, dlaczego, ale zasadniczo jeśli ktoś chce od was „wire” to pewnie
jest księciem z Nigerii i należy go unikać. Pracodawca nie daje wire transfer.
Daje direct deposit, który jest z jakiegoś powodu czymś zupełnie innym. Przelewy
zagraniczne są za to obarczone gigantycznymi opłatami międzybankowymi. Istnieje
wiele innych sposobów, które omijają system, przy czym jedynym dostępnym w
Polsce jest PayPal (jeśli ktoś się dziwił, jakim cudem Musk wzbogacił się na
zwykłym portalu przekazywania wpłat, to teraz wie).
No więc, jeśli
próbujesz opłacić cokolwiek kartą w Stanach, to większość miejsc online, w tym
portale lokatorskie, pobiera dodatkową opłatę za użycie karty, która nie
przechodzi w systemie, bo europejska karta nie da z siebie ściągnąć więcej, niż
zadeklarowano na początku.
Większość portali
lokatorskich do składania aplikacji ma formularz, gdzie wpisujemy swoje dane,
numer karty, poprzedni amerykański adres oraz amerykański numer telefonu,
dzięki czemu korporacja może sprawdzić nasz FICO, ściągnąć pieniądze, pogadać z
poprzednim landlordem czy nie sikaliśmy na dywan i jeśli się spodobamy, to dopiero
jest akceptacja. Podobno w niektórych miejscach patrzą, jakim przyjeżdżasz
samochodem na oględziny, ale to chyba w nieco bardziej luksusowym segmencie.
Nasze osiedle
jest wyjątkiem. Podobno mieszka na nim dużo obcokrajowców pracujących na Emory.
W ogóle słówko „Emory” otwiera wiele drzwi, dlatego po kilku rozmowach przez
ocean udaje się umówić datę wprowadzki.
No, ale trzeba
złożyć depozyt. Jak to zrobić, jeśli przelewy nie istnieją, karta nie działa, a
na sugestię miłego Amerykanina, żebyśmy może przysłali czek, polskie banki
sprawdzają, które mamy stulecie?
Otóż Stany
Zjednoczone mają tutaj specjalną instytucję przeznaczoną dla ludzi, którzy są
imigrantami zatrudnionymi na czarno, dealerami narkotyków albo pracownikami fast
foodu i żaden bank nie da im karty kredytowej. Trzeba iść do supermarketu.
Wpłacić gotówkę. I wysłać przekaz pieniężny za pomocą Western Union.
Dobra, ale na
razie jesteśmy w Polsce, to jak mamy iść do tego supermarketu?
Staje na tym, że
umawiamy się na przekaz depozytu za pomocą Western Union jak już przylecimy do
Atlanty, a na początek wynajmujemy na pięć dni AirbnB, przy czym trochę nam
zajmuje znalezienie takiego, gdzie właściciel nie ma nic przeciwko kotom.
Po przylocie
okaże się jeszcze, że supermarket jest godzinę na piechotę, nie ogarnęłyśmy
Ubera, bo nadal myślimy po polsku i chciałyśmy autobusem, a reklamowana
atlantydzka komunikacja miejska, podobno doskonale rozwinięta jak na Stany (tak
było, nie zmyślam!) jeździ równie często, co pekaesy i nigdzie nie można
znaleźć planu trasy (jest do tego appka, ale to odkryłam później).
I oto prócz
amerykańskiego numeru telefonu (prowizorycznego) mamy amerykańskie mieszkanie.
Bez mebli, ale to się jakoś załatwi.
Jak dłużej
pomyślę, dochodzę do wniosku, że to wszystko z powodu dwóch młodych
drapieżników Felis catus rasy europejskiej podwórkowej. I trochę się sobie
dziwię. Ale tylko trochę.
Mamy nieprawdopodobnie
cholerne szczęście, że to jednak nie jest akademik i dowiemy się o tym za kilka
tygodni.
c.d.n.