Monday, 5 January 2015

Coś od kuchni, czyli autorskie boje z etnicznością


Odbijająca się tu i ówdzie czkawka newsa o czarnym Bondzie sprowokowała mnie do zastanowienia się nad własnymi bohaterami oraz etnicznością tychże. O ile z bohaterem hollywoodzkim jest zasadniczo prosto, o tyle postać literacka jest zwykle stworzona z całym dobrodziejstwem inwentarza i pochodzenie etniczne jest jej integralną częścią tak samo, jak manieryzmy, kompleksy i ogólnie charakter. Nie da się bohatera tak po prostu przemalować - to by było tanie. No ale czasem twoją książkę kupuje Hollywood, zaczynają obstawiać aktorów i powstają zasadnicze kłopoty związane z odtwarzaniem postaci fikcyjnych oraz przyrodzonymi właściwościami branży filmowej.

Niebiałe postacie, tak z definicji, mam. W Farewellu, chociaż akcja dzieje się w zmitologizowanej Ameryce, pojawia się stosunkowo niewielu czarnoskórych, bo byłam młoda, mało światowa i cała obsada powstała w czasach, kiedy jedynym znajomym mi Afrykaninem był imprezujący kolega ze studiów, stypendysta z Nigerii. Jako że znajdowałam się w grupie nieimprezujących, zapoznać się nie zdołałam, zamieniłam z nim tylko dwa zdania, kiedy gratulował mi nieprzejednanej postawy w kwestii niepicia alkoholu (jeśli się mnie zna - zero heroizmu...).

Dalsze doświadczenia ze spotykaniem osób innych narodowości, o zróżnicowanych pochodzeniach etnicznych, wykazały, że każdego biologa charakteryzuje chęć spożywania darmowego jedzenia oraz kawy/herbaty, umiejętność robienia prezentacji w Power Poincie i skłonność do zasypiania na wykładach, więc w sumie luz. No ale wypadałoby, że jak się tworzy postać, trzeba jej wrzucić trochę historii zależnej od pochodzenia. Ja oglądałam w dzieciństwie Reksia, a co ten student z Nigerii - dla autora istotna sprawa do rozważenia.

Z innych jest oczywiście pół-Japończyk Lloyd Dark, stworzony z założeniem, że ma powielać wszystkie możliwe klisze badassa z kataną i zobaczymy, czy może przy tym być postacią pełnokrwistą, nawet wyszło. Jest też Raheem, który nie wiadomo jakiej jest rasy, ale nie białej, bo w jego czasach jeszcze nie istniała oraz Sylvia Ryan, która jest stuprocentowo kalifornijską Amerykanką kenijskiego pochodzenia (amerykański uśmiech na pół twarzy, kółeczka z mlekiem na śniadanie i ciało zahartowane codziennym joggingiem) ale obydwie te postacie pojawiają się dopiero w tomach 2 i 3, z czego drugi jest nieopublikowany, a trzeci niedokończony.

No i tak mi wyszło, jak przeglądałam historie postaci i tak dalej, że aktora krwi mieszanej można by obsadzić w roli Eunice. Namalowała mi się kiedyś niedostatecznie rozcieńczonym tuszem i wyglądała tak całkiem nieźle. Kanonicznie, pod tą całą czerwoną farbą, ma włosy buroblond, ale - bądźmy szczerzy - kto o tym pamięta. Jako chyba jedyna z całego zestawu postaci jest zwykłą Amerykanką z klasy, że tak powiem, chłoporobotniczej, o nieokreślonej etniczności. Więc, drodzy hollywoodzcy reżyserzy, jakbyście chcieli filmować Miasto Magów, to możecie obsadzać takich Kreoli, którym bógwico siedzi w genach. O ile się zgodzą ostrzyc na krótko i ufarbować na rudo.

Nie będzie już tak łatwo z Gabrielem (który sporą część wizerunku opiera na tym, że wygląda na blond efeba) oraz Timothym, który jest pełnokrwistym Redneckiem z Teksasu i sprowadzałam z tego powodu książkę o wielkiej suszy w Teksasie napisaną przez rodowitego Teksańczyka. To wcale nie jest tak, że jest mi go łatwiej opisać, niż hipotetycznego Nigeryjczyka.

Z „Asystentem czarodziejki” sprawa przedstawia się w wielu aspektach inaczej.

Przede wszystkim nie mamy do czynienia ze zmitologizowaną Ameryką, tylko fikcyjnym światem, a nawet dwoma - Arborią i Bretanią. Świat ten jest wieloetniczny. I chodzi o rasy i odmiany ludzkie, bo krasnoludów i elfów nie dowieźli. Otóż calutka populacja owego świata wywodzi się od ziemskich kolonistów. Wszystko to się nie wymieszało dlatego, że grup kolonistów było kilka i w czasach daleko przed akcją powieści starały się założyć osobne państwa. W obrębie federacji Arborii mamy więc np. południową Dolorię, którą można z grubsza porównać z Bliskim Wschodem, autonomię Kebra Negast (można zgadnąć że chodzi o państwa afrykańskie), anglopochodny Avalon itp. Z ważniejszych postaci czarnoskóry jest Arcymag Weyland. Gdzieś w trzecim planie pojawiają się inni. Niestety główny cast powstał, zanim wyklarowała mi się wizja świata, więc jest tam raczej biało, a jedna z głównych bohaterek otrzymała ksywkę Czarna Meg nie racji koloru skóry, ale upodobań stylistycznych.

Ale! Ale. Nie mam żadnych przeciwwskazań, aby ów hipotetyczny hollywoodzki (bardzo sławny) reżyser uczynił z Czarnej Meg rzeczywiście postać ciemnoskórą. Pod warunkiem, że nadal będzie wyglądać jak gotka z gniazdem na głowie. Ostatni mój zakup, czyli komiks Rat Queens, dowodzi, że to możliwe.

Napisałam, że w powieści występują dwa odrębne światy, czyli Arboria i Bretania. Ten drugi jest prowincją, która się oderwała od całości kontynentu i znajduje się teraz w innym wymiarze czasoprzestrzennym. Bretania jest rejonem frankofońskim i wszystko tam wygląda z grubsza jak francuski Renesans. Wszyscy się nazywają jak Francuzi (biorąc poprawkę na moje poczucie humoru, to znaczy uważam, że kawaler Burak, kapitan Świstak i diakon Ogórek brzmią bardzo dobrze po francusku), z wyjątkiem kilku zaplątanych, którzy mają niemiecko- lub anglojęzyczne nazwiska.

I tutaj mam pewien kłopot, bo my (tzn. polscy - oraz czescy! ^_^ odbiorcy, chciałabym mieć innych) widzimy Europejczyków, a i bohaterowie nie zwrócą uwagi na sytuację, która wydaje im się naturalna. Otóż to nie jest prawdziwy francuski Renesans. Mamy do czynienia z potomkami kolonistów francuskojęzycznych Ziemian. Co prawda ciemny blondyn, taki jak Vince, nie należy do rzadkości, ale w ogóle Bretańczycy występują we wszystkich barwach, najczęściej pośrednich i wymieszanych. Cały czas zastanawiam się, czy to podkreślać i gdzie o tym wspominać. Będę nad tym myśleć przy poprawkach - trzeba w końcu nakreślić pewien klimat, i to dostatecznie subtelnie.

Za to znacznie łatwiejszą pracę ma reżyser hollywoodzki, co bardzo mnie cieszy. Czekam już tylko na wykup praw do filmu i będę bogata! Znaczy. Zaraz. Najpierw muszę to jeszcze dokończyć i wydać…

2 comments:

  1. Ciekawe zagadnienie, choć muszę przyznać, że nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam: moje światy są zazwyczaj oderwane od naszego. Bohaterowie często różnią się kulturą i kolorem skóry, ale nie tworzę krain na podobieństwo ziemskich.
    Z drugiej strony, w ostatnim opowiadaniu, osadzonym w Meksyku i Stanach, mam i Meksykanina i kobietę z rodziną pochodzącą z Dominikany, ale właściwie wszystkim bohaterom można by podmienić kolor skóry - głównie dlatego, że to Amerykanie, a nie rdzenni mieszkańcy odrębnych kulturowo krajów. No może poza członkami plemienia Majów: bo jakoś nie wyobrażam sobie skośnookiego albo Europejskiego Maja ;).

    ReplyDelete
  2. Nice post thanks for sharing.

    ReplyDelete