Monday 9 March 2015

Czekając na bestseller



Tytuł dzisiejszej notki wyraża oczywiście moje nadzieje dotyczące świeżo ukończonej powieści w dwóch tomach, pt. „Asystent czarodziejki”. Ktoś może wziąć je serio, więc doprecyzuję, że na razie nawet nie wiem, jak będzie z drukiem. Z wydawnictwem jesteśmy po słowie, ale nic konkretnego; w tej chwili wszystko może pójść w dowolną stronę. Możecie trzymać za mnie kciuki. Od razu przepraszam, że nie jestem tak hojna wobec bet, jak zamierzałam, ale chyba niezupełnie mi wolno.

O czym w ogóle piszę?

„Asystent czarodziejki” to powieść fantastyczno-przygodowa. Główny bohater, Vincent Thorpe, prawie od ćwierć wieku pełni rolę asystenta ekscentrycznej szlachcianki-czarodziejki, Margueritte de Breville de Branche d’Ambre. Przynosi, podaje, zamiata, a także regularnie naraża życie podczas prac terenowych. Do wypełnienia kontraktu został mu niecały rok - wkrótce Vince przejdzie na wczesną emeryturę, ożeni się i zacznie prowadzić spokojny żywot domatora. A przynajmniej właśnie tego pragnie. Niestety, los ma wobec niego zupełnie inne plany…

Tyle wstępu. Trudno mi z czymkolwiek porównywać dwutomową knigę, nad którą spędziłam dwa lata. Jeszcze nie nabrałam dystansu. Jest to takie fantasy, spod którego wychodzi s-f, jeśli się trochę poskrobie. Istnieją dwa równoległe światy, z czego jeden ma kulturę lekko stylizowaną na koniec XIX wieku w wiktoriańskiej Anglii, a drugi - na przełom średniowiecza i renesansu we Francji. Są królowie, księżniczki, baronowie i kawalerowie, są smoki i wyższa matematyka jako podstawa magii. Są czarodzieje, którzy zachowują się jak naukowcy oraz czarna magia, która w niektórych aspektach przypomina radioaktywność. Wykorzystałam rekwizyty znane z fantasy, tyle że po swojemu. Jest rozrywkowo, ale starałam się nie obrażać intelektu czytelnika.

Krótko mówiąc, napisałam sobie książkę, jaką bardzo chciałam przeczytać, ale jakoś nigdzie nie mogłam znaleźć.

Jeżeli książka zostanie przyjęta, zacznę ogarniać kwestie promocyjne. Przydałoby się, na przykład, opracować jakiś imydż, co przyprawia mnie o ból głowy od samego myślenia, bo nie mam wielkiej wprawy w robieniu wrażenia, jestem raczej spokojną jednostką o naturze laboratoryjno-biblioteczno-leśnej, pokroju nerd, w porywach do geeka. Do tej pory mogę się dzielić refleksjami na blogu. Może nieco częściej niż dotychczas. Książka, bądź co bądź, ukończona.

(co mi przypomina, że muszę przejrzeć Mandalę, wyciąć z niej kawałki przyprawiające o zakłopotanie i też puścić dalej).

7 comments:

  1. Mówisz o takim oficjalnym imidżu, gdzie na zdjęciach będziesz patrzyła chmurnym okiem znad maszyny do pisania :)?

    ReplyDelete
  2. Ha, ja nawet umiem pisać na maszynie do pisania, ale moja stara maszyna jest elektroniczna, leży gdzieś u rodziców i ma jeszcze naklejoną mangową nalepkę, ni huhu nie wygląda jak należy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Sądzę, że taką klimatyczną maszynę do pisania da się od kogoś pożyczyć, ewentualnie kupić na Kole. Przecież nie musi działać, jedynie wyglądać. Albo może podkreśl wewnętrznego geeka :)?

      Delete
    2. Myślę, że jak znajdę moją starą maszynę, to ją tutaj pokażę, bo to jest niezły cud techniki w zderzeniu ze współczesnością :) A ma taką zaletę, że naprawdę jej używałam.

      Delete
  3. Wyższa matematyka jako podstawa magii... Aż mi się smutno zrobiło.

    Trzymam mocno kciuki za Twoją powieść. Po opisie brzmi cudownie i nadaje się na bestseller! Czekam na więcej informacji :) A w międzyczasie idę jak co roku odświeżać sobie "Dom..." (taka tradycja).

    ReplyDelete
  4. Jeżeli chodzi o " image" proponuje zrobić sobie fotkę w opadających okularach nad stertą pogniecionych i podartych kartek... niech czytelnik wie ile potu i cierpienia poszło:):):) Trzymam kciuki poza tym:)

    ReplyDelete