Monday, 24 October 2016

FAQ Utracona Bretania


Minął mniej więcej miesiąc od premiery drugiego tomu „Kronik Rozdartego Świata” i myślę, że warto napisać małe Q&A dla zainteresowanych.

Gdzie mogę dostać „Utraconą Bretanię”?

Jeśli do lokalnego empiku nie dowieźli, z całą pewnością znajdziesz ją w jednym ze sklepów internetowych. Współpraca mile widziana: jeśli będziecie dopytywać sprzedawców o drugi tom, możliwe, że pojawi się dostawa, a nawet (gasp!) dodruk. Mam sygnały, że raz pojawia się w dziale młodzieżowym, raz w dorosłym. Ma to pewien sens, a do działu młodzieżowego nie należy się wstydzić zaglądać.

Czy to jest YA?

To pytanie się ponawia, więc sprecyzuję: to jest taka książka dla młodzieży, jakie ja czytałam będąc młodzieżą - plus te detale, których mi w nich brakowało lub chciałam je zobaczyć w zdecydowanie innej wersji. Czyli taka lekka fantasy, jakim kinem nowej przygody jest serial Stranger Things. Poza tym nie należy się dziwić, jeśli oprócz smoków i księżniczek występują tam AI oraz starożytne wieżowce, bo zawsze lubiłam fantastykę Nowej Fali.

Dotychczasowi czytelnicy rekrutują się ze wszystkich grup wiekowych i poziomów wykształcenia. Wśród bohaterów jedna postać jest dzieckiem, ale czytelnicy w jej wieku mogą się od książki odbić - narracja jest wielowątkowa, stosuję retrospekcje i tym podobne sztuczki narracyjne. Dodatkową uciechę mają odbiorcy bezpośrednio związani z nauką, bo niektóre motywy - oraz charaktery postaci - mogą się okazać bardzo znajome (Pratchett też to robił, nie wstydzę się).

Jak uzyskać wywiad od autorki? Albo sprawić, że autorka pojawi się w moim mieście?

Prywatna wiadomość skierowana do mojej strony fanowskiej na facebooku będzie dobrym pomysłem. Można też zostawić tutaj komentarz. Jeśli chodzi o wyjazdy, listopad jest off limits - kiedyś musi powstać trzeci tom. Poza tym pytajcie, a będzie wam dane.

Ile będzie tomów?

Planuję trzy zamknięte fabuły, które prawdopodobnie tak jak pierwsza z nich zostaną opublikowane w dwóch tomach każda. Następny w kolejce jest „Cień Gildii”. Możecie się spodziewać dalszej zabawy gatunkami i stopniowej ewolucji naszej drużyny magicznych doktorantów et consortes.

Friday, 26 August 2016

Punkty ogaru, czyli funkcje wykonawcze


Zacznę od tego, że nie jestem ani psychologiem, ani rodzicem, więc na wychowywaniu się nie znam. Jako neurobiolog molekularny podczytuję jednak bardziej ogólne publikacje związane z tym, jak funkcjonuje mózg. Mam wrażenie, że współczesne polskie trendy wychowawcze mówią o wszystkim, tylko nie o tej najważniejszej rzeczy. Otóż nic nam nie przyjdzie z tego, że nasze dziecko zna pięć języków, piecze bezglutenowe muffinki i gra na saksofonie, dopóki w komplecie do tych zdolności nie nabędzie funkcji wykonawczych.



I odwrotnie, osoba zupełnie przeciętna intelektualnie będzie sobie bardzo dobrze radzić w życiu, jeśli je opanowała.

O czym właściwie mówię? Po skrót możemy udać się do wikipedii: to takie cechy, które pozwalają nam świadomie kontrolować zachowanie. Składa się na to:

- kontrola uwagi
- kontrola hamowania impulsów
- pamięć krótkotrwała
- giętkość (elastyczność) umysłu
- planowanie, rozwiązywanie problemów, itp.

Cały ten zbiór umiejętności nazywamy funkcjami wykonawczymi, czyli mówiąc potocznie, zdolnością ogarniania, w skrócie ogarem. Nie rodzimy się z tymi umiejętnościami (być może prócz pamięci krótkotrwałej, która rozwija się bez większej stymulacji). Opanowujemy je w trakcie rozwoju, nabywając je wskutek interakcji z otoczeniem i życia w społeczeństwie. Jedni lepiej, inni gorzej. Odwlekanie zadań, impulsowe pochłonięcie ciasteczka czy też zakupy, problem z uruchomieniem się do działania, powolna „zmiana biegów”, gdy mamy się poświęcić nowemu zadaniu - to chwile, gdy zawiodły nasze funkcje wykonawcze.

Zainteresowanych odsyłam do klasycznego już testu pianki (marshmallow expertiment), gdzie testowano zdolność do odwlekania gratyfikacji u kilkulatków.

Moim zdaniem polska szkoła kompletnie zawala sprawę, jeśli chodzi o trening funkcji wykonawczych, a przynajmniej tak było w moim pokoleniu. Nowoczesne mody wychowawcze radzą sobie z tym zadaniem różnie, niektóre wcale, organizując czas młodocianego do najdrobniejszej minuty, albo zalecając uporanie się z zadaniami, na które młode nie jest rozwojowo gotowe i czeka tylko, aż tortura się skończy. A co o tym mówi "mainstreamowa" psychologia? Odpowiedni link wrzuciłam pod koniec tekstu.

Istnieje mnóstwo dolegliwości neurologicznych, gdzie zakłócone są funkcje wykonawcze. Od rozwojowych zaburzeń uczenia się, jak ADHD czy dysleksja, po choroby poważne, jak przypadki uzależnienia albo np. otępienie czołowo-skroniowe.

Jednak najczęstszą przyczyną typowego, fizjologicznego nieogaru jest młodość. W kontroli zachowania największy udział ma kora przedczołowa, a ta dojrzewa dopiero po dwudziestym roku życia, a w szczególnych przypadkach - dopiero po trzydziestce! Przychodzi mi tutaj do głowy świetny przykład anegdotyczny, otóż nasz utytułowany skoczek narciarski Adam Małysz po jednorazowym zwycięstwie w młodości zaczął wygrywać dopiero po 25 roku życia, przy wydatnej pomocy psychologa. Warunki fizyczne miał przez cały czas, ale musiał opanować to, co się dzieje w jego głowie.

Ludzie uzdolnieni akademicko, czyli tzw. nerdy też miewają problemy z funkcjami wykonawczymi. Na pewno znacie takie osoby, a i stereotyp roztargnionego profesora nieźle funkcjonuje w kulturze. Przyczyny takiego stanu rzeczy są wielorakie.

- nerdy często znajdują się na spektrum autyzmu. Tylko niewielka część z nich rzeczywiście przejawia cechy wystarczające do diagnozy, ale łagodne deficyty - w tym funkcji wykonawczych - mogą im utrudniać życie. Największym problemem w tym wypadku będzie brak dostatecznej umiejętności przełączania się między zadaniami, czyli tzw. obniżona elastyczność umysłu. Osobie z tym problemem trudno zostawić jedno zadanie, żeby zacząć wykonywać inne, a multitasking jest praktycznie niemożliwy.

- nerdy są bystre. Tak bystre, że przez większość życia wystarczyło, że przyswajały informacje z otoczenia i uczyły się same, bez szczególnego wysiłku ze swojej strony. O ile jednak szkoła - zwłaszcza podstawowa - jest łatwa i intuicyjna, a liceum czy studia można opędzić paroma zrywami, o tyle życie stawia dużo większe wymagania. Osoba z takim problemem nie ma opanowanych strategii przetrwania, które inni musieli nabyć, nieraz z bólem i wysiłkiem.

- nerdy mogą mieć też całkowicie, na tle średniej, prawidłowe funkcje wykonawcze (zresztą badania mówią, że multitasking jest mocno przereklamowany), ale podejmują się trudnych zawodów. Powiedzmy sobie szczerze, naukowiec, pisarz, tłumacz, programista, dziennikarz, przedsiębiorca - zajmują się zajęciami, które wymagają PONADPRZECIĘTNYCH zdolności wykonawczych. Dla typowego artysty najważniejsza będzie umiejętność regulacji emocji (twórca ma z definicji pod górkę pod tym względem, zarówno z powodu wymagań profesji jak i specyficznych właściwości twórczego umysłu, ale to temat na inny felieton), dla np. akademika lub przedsiębiorcy większa presja powstaje przy organizacji czasu pracy.

Jeśli odnajdujecie się w jednym z tych trzech opisów - czy istnieje jakiś sposób, żeby sobie pomóc?

Dobre wieści są takie, że przy odrobinie samozaparcia wszystko da się wyćwiczyć (o ile, naturalnie, nie gnębią nas poważniejsze zaburzenia, ale i wtedy własna praca poprawia stan rzeczy). Mózg jest plastyczny i można zarówno podciągnąć swoje zdolności - regulacji emocji, koncentracji, przełączania się między zadaniami - jak i wypracować sobie zastępcze rutyny, które te problemy omijają. Podstawową techniką jest jak zawsze obserwacja, kto radzi sobie dobrze i co właściwie robi w tym celu. Poza tym Internet dostarcza - mamy teraz mnóstwo źródeł, z których możemy skorzystać i sprawdzić, czy dla nas działają. Najbardziej wiarygodne są książki akademickie (w dziale self-help jest niestety mnóstwo szrotu i prędzej dowiecie się o tym, że trzeba jeść jarmuż i zwyciężać, niż znajdziecie sensowną taktykę). Czytać zatem, ale krytycznie. Czytanie ratuje życie. Czasem dosłownie.

Ale to też jest temat na inną notkę.

Tutaj ćwiczenia dla dzieci w różnych grupach wiekowych (angielski). Dorośli, którzy chcą nadrobić braki, też mogą zerknąć.

Sunday, 14 August 2016

Końkurs.


To ja tu może dodatkowo zawieszę.

Końkurs.
Z okazji Polconu 2016 we Wrocławiu ogłaszam końkurs o treści następującej.
Gdzieś w innym wszechświecie, w Pustce, krąży sobie planeta zwana Ziemią Drzew. Zanim zasiedlili ją ludzie, wyglądała... no właśnie, jak? Poproszę w kredkach, ołówku (itd itp. technikach tradycyjnych) albo cyfrowo. Może być sam glob albo zbliżenie na ogólnie pojęte środowisko naturalne.
Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi po panelu "Fantastyczne światy" w piątek (panel odbywa się o godzinie 17.00). Nagrodą będzie podpisany egzemplarz powieści "Asystent czarodziejki". Mam ich 5 sztuk.
Edit: jeśli ktoś chce podesłać wcześniej, może to zrobić przez moją stronę autorską na fb (Notkostrony-Aleksandra Janusz) w charakterze prywatnej wiadomości.

Saturday, 13 August 2016

Bez zatrzymania


W poszukiwaniu dokumentów w szafce (których oczywiście nie znalazłam) odkopałam starą piosenkę i oszlifowałam. Piosenka jak piosenka, wysoka sztuka toto nie jest, ale uważam, że ma swój wdzięk. Naści.

Zbierałam perły wzburzyłeś morze
Znalazłam złoto ukradłeś złoże
Sadziłam drzewa siałeś szkodniki
Rzeźbiłam dzieło zjadły korniki

Ześlesz huragan wezmę wiatr w żagle
Przetoczysz głazy zbuduję wieżę
Niewiele myśląc pójdę do przodu
Póki się znowu z murem nie zderzę

Świat wciąż się kręci i nie wysiadam
Jestem odporna jak Wańka wstańka
Jeśli mnie stłuką znów się poskładam
Pobiegnę dalej bez zatrzymania

Wednesday, 10 August 2016

Żółta sznurówka


W czwartej klasie szkoły podstawowej wygrałam bieg klasowy, ale nikt tego nie zauważył.

Jako dziecko byłam ofermą, a przynajmniej taką zdobyłam opinię w klasach pierwszych i długo nie mogłam się jej pozbyć. Jestem wzrostu wyrośniętego hobbita, mam astygmatyzm i krzyżową lateralizację, zaczęłam nosić okulary dopiero po szóstej klasie, chociaż potrzebowałam ich już wcześniej (moja wada wzroku jest nieduża, ale mam problemy z oceną odległości). Chociaż teraz utrzymuję stosunkowo niezłą formę, szkolny WF był dla mnie źródłem stresu i udręki, a rodzice wychodzili z założenia, że skoro jestem zdrowa, to przecież nie będą mi załatwiać zwolnienia na lewo.

Nieuchronnie, z pewną regularnością, nadciągała zatem lekcja wuefu, a na niej:

- gry z piłką, z którą zderzałam się głównie niechcący, czyli siatkówka i koszykówka, gdzie byłam niechcianym dodatkiem sadzanym przez koleżanki na ławce, albo zbijak, który jest kapitalną okazją do podręczenia kujona

- lekkoatletyka - biegi na 60m i skoki w dal, w których zawsze byłam jakaś ostatnia i spinałam się do wysiłku usiłując nie widzieć podśmiewających się koleżanek

W rzeczywistości jak na mój wzrost i mało imponujące gabaryty byłam sprawnym dzieckiem. Jeśli dostałam wrotki, łyżwy, później narty, a nawet rakietkę pingpongową - radziłam sobie z tym wszystkim całkiem nieźle. Dziś pewnie wysłano by mnie na jakieś ćwiczenia dla dzieci z krzyżową lateralizacją, wcześniej dobrano okulary prawidłowo korygujące moją wadę i opinia ofermy nigdy by nie zaistniała.
Ale w latach osiemdziesiątych i na początku dzikich ninetiesów nikt się tym nie przejmował. Może dodam, bo nie wszyscy wiedzą, że w PRLu "nie było" astygmatyzmu, a z krzyżową lateralizacją radzono sobie... zalecając przestawienie mańkuta na prawą rękę (mama się na zalecenia wypięła i słusznie). Jak wiadomo, były to wspaniałe lata dzieci patologicznych wychowywanych na trzepaku, które się dzięki temu znakomicie hartowały… czyli Darwin w akcji. Jeśli byłaś ciamajdą, to zostawałaś ciamajdą i kropka.

Mieszkałam na Natolinie, nasza szkoła znajdowała się niedaleko Lasu Kabackiego i w czwartej klasie, czyli kiedy miałam 10 lat, wuefiści wymyślili nowe narzędzie tortur: biegi klasowe. Wyznaczono trasę - o ile pamiętam, dwa kilometry. Uczniowie zostali oznakowani w zależności od klasy. U nas to była fosforescencyjna żółta sznurówka do zawiązania na nadgarstku.
I puszczono nas w las.

Silniejsze dziewczyny pomknęły przodem, tuż obok chłopaki - to jeszcze ten wiek, kiedy wzrost i siła dziewcząt i chłopców nie różnią się za bardzo. Usiłowałam dotrzymać kroku, ale bezskutecznie, i chyba popełniłam też błąd startując za szybko, bo wkrótce zostałam z tyłu. Truchtałam tak jakiś czas, aż dostrzegłam, że ktoś jeszcze biegnie za mną i nie może nadążyć - moja koleżanka z ławki.

Nie pamiętam, czy było jej Asia czy Kasia, w każdym razie też była drobną blondyneczką i chyba nie miała takich rodziców, jak moi, którzy kupowali mi te łyżwy i wrotki. Wyraźnie nie nadążała, przystawała zamiast biec i była bardzo bliska tego, żeby zostać. Zwolniłam trochę, z powodów częściowo altruistycznych - przecież jej tak nie zostawię - i egoistycznych - przecież nie będę galopować sama przez las, no i zawsze można trochę wolniej. I zachęcałam przez całą trasę, żeby biegła, albo chociaż szła ze mną.
Dotarłyśmy do mety razem. Klasa patrzyła na nas nieco pogardliwie, przecież wszyscy przybiegli wcześniej. Chłopcy trochę się podśmiewali.

A potem nauczyciele oznajmili, że nasza klasa wygrała bieg.

Otóż, co się okazało - bieg uznawano za zakończony, gdy do mety dotarła cała klasa. I wszyscy mieli swoich maruderów, i tylko my się zmobilizowałyśmy. Moi koledzy chyba nigdy tego do końca nie zrozumieli, ale to my wygrałyśmy ten bieg. A nie oni.

Grupa jest tylko tak silna, jak jej najsłabszy uczestnik. W sporcie zawodowym tę maksymę stosuje się optymalizując drużyny i pozbywając się najsłabszych. W życiu, w rodzinie, w kraju już tak zrobić nie wolno. Ponadto ten najsłabszy w jednej dziedzinie może być znakomity w innej. Nie jestem materiałem na zawodowego sportowca, ale nieźle się sprawdzam w pracy umysłowej. Nie jestem asem relacji społecznych, ale mam przyjaciół, którzy mi potrafią je wyjaśnić. Ludzie się uzupełniają. A i cudza słabość może nas nauczyć, że czasem warto zwolnic.

Dobrze jest ćwiczyć i czasem przyjemnie się zmęczyć. Trzeba jednak pamiętać, że kult sprawności, tężyzny fizycznej, a nawet konkurencji - jeśli go nie wspieramy etyką - może się łatwo przerodzić w pogardę dla słabszych, a ta z kolei jest nieodzownym składnikiem odradzającego się faszyzmu.

I są takie sytuacje, że to ten słaby może dla nas wygrać kluczowy bieg.

Żółtą sznurówkę zachowałam. Leży gdzieś w szufladzie.

Friday, 24 June 2016

Asystent czarodziejki FAQ


Będzie updatowane w razie potrzeby.

Czy tam rzeczywiście występują smoki, czy to tylko taka piękna okładka?

Dziękuję, okładka jest rzeczywiście bardzo piękna i zapraszam na stronę jej autorki. Tak, występują tam smoki, ale niczego więcej nie będę zdradzać.

Czy to jest YA?

Niezupełnie. Bardziej - fantastyka przygodowa bez limitu wiekowego. Gatunek YA to wynalazek marketingowy, wyodrębnił się dopiero ostatnio i zawiera, o ile się orientuję, nastoletnich bohaterów oraz/lub dominujące wątki miłosne. Bohaterowie „Asystenta” są dorośli, a wątki miłosne nie pełnią najważniejszej roli w fabule; właściwie książka jest pod tym względem trochę „retro”, bo pasowałaby w sam raz do tytułów fantasy sprzed kilkunastu lat. Od razu mówię, że gustuję w powieściach przygodowych różnej ciężkości. Lubię ten gatunek, znam jego cechy, ograniczenia i zalety, lubię też dyskutować z konwencją (to naprawdę nie jest tak, że odmrożono mnie po tysiącletnim śnie w alpejskim lodowcu i stwierdziłam, że hm, nigdy tego nie było).
Na skali powagi Asystent sytuuje się gdzieś pomiędzy środkowymi Pratchettami a środkowym Sandersonem.
(Skorzystam z okazji i ostrzegę, że wcześniejszy cykl Miasto Magów, urban fantasy, gdzie główna bohaterka to rzeczywiście nastolatka, jest cięższy gatunkowo i nieco mroczniejszy. )
Jeśli spróbuję innego gatunku, bo niczego nie wykluczam, na pewno o tym poinformuję.

Co to znaczy „science fantasy”? Co ty sobie wymyślasz, ty autorko ty? Czy w ogóle istnieje taki gatunek?


Tak jest wygodniej napisać, niż „fantasy, w której występują również elementy science-fiction, a jej bohaterowie zachowują się jak naukowcy”.

Kiedy drugi tom?


Prawdopodobnie pod koniec tego roku. Edit: data premiery Utraconej Bretanii została ustalona na 21 września. Sądzę, że niektóre księgarnie nie wytrzymają i podobnie jak z "Asystentem" książka pojawi się w nich już dwa-trzy dni wcześniej.

I ile tego w sumie będzie?

Planowałam trzy tomy, pierwszy został podzielony na dwa ze względu na objętość. Docelowo planuję trzy jednostki spójne fabularnie, a jak to wyjdzie w tomach, to zobaczymy. „Asystent czarodziejki” i „Utracona Bretania” to spójna całość. Nie wykluczam spinoffów.

Czy będą mapki?

W drugim tomie na pewno nie - trochę na to za późno. Główny problem polega na tym, że nie lubię i nie umiem rysować map. Na geografii miałam z tego tróję z plusem, równej kreski nie postawię choćby zależały od tego losy świata, poza tym jestem niezdecydowana - pewnie musiałabym po redakcji przesuwać miasta i rzeki - mogę rysować mangowe ludziki, ale nie mapy. Ktoś musiałby to zrobić za mnie.

Czy wiesz, że „złoto” to po francusku „or”, a nie „aure”?

No dobrze, ściemniam, tego pytania nikt mi jeszcze nie zadał. Wiem, ale czytane na głos brzmi tak samo, a w druku wygląda znacznie ładniej.

Hej, autorko! Piszesz - cykl "Miasto magów". A znamy tylko pierwszy tom! To kiedy Mandala?

Soooon. Soooon.
Obserwujcie najbliższe Bookrejdże.

Wednesday, 22 June 2016

Tak samo jak ludzie, Funky. Żadnej różnicy.


Mniej więcej rok temu byłam na kursie obrazowania w Heidelbergu. Wywiązała się wtedy rozmowa o rasizmie. O tym, że postdocy z Indii czy też Meksyku boją się wyjść na ulicę, żeby ich nie pobito. Pytano mnie, czy u nas tego nie ma. Odpowiedziałam, że nie.
To było wtedy.
.
.
Wiem, TLDR. Zrobić mema z kotem, żeby dotarło do tych, co nie potrafią czytać.
.
.
.
Zastanawiam się, czy ktoś sobie potrafi przypomnieć nastawienie do świata sprzed półtora roku, a przydałoby się. Więc chciałabym może przypomnieć i sprowadzić co poniektórych do parteru, chociaż, do cholery, nie wierzę, że mi się uda. Czasem znajduję moje stare notki, gdzie sprzeczam się z jakąś tezą utartą jak koleiny w gruntowej drodze na Mazurach i widzę, że nic się nie zmienia. Ale spróbuję.

Słuchajcie. Świat nie jest biały.

Naprawdę nie jest biały. Wystarczy się przejść po lotnisku poza krajami Unii. Wystarczy pojechać na daleki Wschód, żeby moje włosy typu ciemny polski blond były absolutnym wyjątkiem. Nawet biali nie są tak biali jak u nas, bo tutaj jest, kurde, zimno przez 10 miesięcy w roku i nie możemy się nawet porządnie opalić. Nie dość, że świat nie jest biały, to najczęściej jest to mu całkowicie obojętne. My jesteśmy dla nich egzotyką. Jeżdżą turystycznie w nasze rejony, jeśli zechcą, ale wolą bliższe kierunki, takie jak Japonia. Widziałam, jak rodzina Sikhów w turbanach fotografowała się z Japonkami w kimonach. Jedni i drudzy wyglądaliby dla nas jak pochodzący z innego świata, a jestem pewna, że były to zwykłe Zdziśki i Anie, zachwycone wycieczką. Jak wszędzie.

Polska od czasu upadku Żelaznej Kurtyny staje się coraz częstszym krajem docelowym dla wycieczek turystycznych, wymian studenckich, specjalistów (na przykład IT) i postdoków. Z Ameryki, Europy, Azji. I tutaj, moi drodzy, może was zaskoczę: oni w większości nie są tak biali, jak do tego przywykliśmy. Bo świat nie jest biały!

Przyjmując jakiekolwiek założenia wobec przyjezdnego na podstawie wyglądu nie tylko jesteście rasistami, ale także niszczycie polską tradycję gościnności.

Może nie jesteście ludźmi, którzy biją przypadkowych studentów w parkach, ale nakręcacie klimat przekazując rozmaite internetowe memy. Bo OMG islamscy imigranci nas zjedzą. Bo wybuchy tutaj, eksplozje tam. News at eleven - świat jest niebezpieczny, a ludzie jako gatunek dość agresywni; wojny są rzeczą częstą i nie chcemy, żeby ich skutki pojawiały się u nas. Tylko, że wiecie co - ponieważ świat nie jest biały, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że produkujecie wymówki dla kolejnego supermena na sterydach (duża klatka, mały ptaszek), żeby dał w zęby pierwszemu napotkanemu obcokrajowcowi. Bo będzie mu się wydawało, że broni nas (a raczej swojego ego) przed najeźdźcą. Tymczasem istnieje 99,9% prawdopodobieństwa, że to nie tylko nie jest żaden najeźdźca, albo nawet „uchodźca” czy też „imigrant ekonomiczny” (bić słabszego i biedniejszego też jest źle, tak btw), tylko specjalista IT z Ameryki Południowej albo hinduski doktor neurobiologii. Albo co tam, niech będzie i Syryjczyk, taki na przykład zaaklimatyzowany od paru lat. Jeszcze trzy dekady temu mielibyście z Syrią czy też Algierią same pozytywne skojarzenia, budowaliśmy tam jakieś mosty. Bo co?

Bo świat nie jest biały!

Teraz, pamiętacie taką piosenkę o Makumbie? Była nieco naiwna, opierała się na stereotypach i nie spełniała współczesnych standardów, ale kij z tym, intencje były właściwe i ludzie nawet je wtedy pojmowali.

No więc Makumba, po tym jak się dorobił samochodu i bulteriera, miał także średnie polskie 1,4 dziecka w rodzinie. Te dzieci są w tej chwili dorosłe. Są też stuprocentowymi Polakami - potrafią dyskutować o Mickiewiczu, kląć po polsku, a nawet pić wódkę, co czyni ich bardziej polskimi niż ja, bo jestem niepijąca. Mają polskie gesty i mimikę. Narzekają, że nie da się żyć wtymkraju. Tak samo chodzą albo nie chodzą do kościoła, mają podobne poglądy polityczne, niektórzy nawet popierają dokładnie te partie, których zwolennicy najchętniej daliby im w zęby.

I co więcej, to nie są pierwsi niebiali Polacy jacy istnieli. Nie żyliśmy w próżni i takie postacie, jak generał Władysław Jabłonowski pojawiały się w historii. Wy myślicie, że janczarzy Augusta II to się nie wmieszali w naszą zupę genetyczną? I co, odpolaczyło nas? Zmieniło? Nie bardzo. Czasem żałuję.

Uważacie nadal, że was to nie dotyczy?
Teraz tak: dla wspomnianego karka na sterydach niebiały jest także człowiek, który żyje w cieplejszym klimacie i się opalił. A także przypadkowy Hiszpan, Włoch albo po prostu rodzimy brunet. Karnacje skóry i kolory włosów są w Polsce zróżnicowane i chociaż z braku słońca widać to zwykle tylko przez dwa-trzy miesiące w roku, niejeden Polak jest w stanie osiągnąć śniadą cerę. Nawet więcej, w tej samej rodzinie, z tych samych rodziców trafia się nieraz fenotyp pszenno-buraczany oraz śniady, bo po prostu tak działa biologia.

Tak, że jeśli nie trafiają do was argumenty z gatunku: bądźmy empatyczni dla innych ludzi, bądźmy po staropolsku gościnni, zachowajmy zdrowy rozsądek w obliczu podgrzanej sytuacji na świecie, nie nakręcajmy atmosfery strachu, na której tak fajnie zarabiają brukowce, powiem wprost: popierając rasistowskie memy i przekazując rozdmuchane plotki zwiększacie prawdopodobieństwo na to, że pijany kark na sterydach pobije waszego kolegę, brata, siostrę albo was, bo was po ciemku zaklasyfikuje do złych terrorystów.


A jeśli naprawdę chcecie większego bezpieczeństwa w waszej okolicy, zwracajcie uwagę przede wszystkim na niebezpieczne, niezgodne z prawem zachowania i agresywnych ludzi. Rozmawiajcie, żeby znać tego drugiego człowieka, żebyście nie byli dla siebie nawzajem obcy. I trzymajcie się razem, żeby się wspierać i pomagać sobie nawzajem w razie kryzysów. Bo te niewątpliwie nastąpią.


Thursday, 14 April 2016

Asystent czarodziejki. Zapowiedź.


Chciałabym z radością was poinformować o oficjalnej zapowiedzi "Asystenta czarodziejki" na stronie wydawnictwa Nasza Księgarnia.
Ostatecznie powieść ukaże się w dwóch tomach (drugi, pod tytułem "Utracona Bretania", jest planowany na koniec tego roku :)).
Okładka jest piękna. Autorstwa Mileny Młynarskiej.
Mówią mi, że - w dobrym sensie - retro i ja się z tego bardzo cieszę, bo to jest dokładnie taka książka, jakiej chciałam, a musiałam sobie sama napisać.

Tuesday, 29 March 2016

Revenge of the Sith: how it should have ended


A scene at the balcony. Padme and Anakin are talking.
Anakin: I had a nightmare. The same I had about my mother. It was about you. You… you died in childbirth.
Padme: Do your visions determine the future, or are only one of the possible futures?
Anakin: Yoda says the future is always on the move. There are many possibilities.
Padme: Come to think of it, I haven’t had any medical checkup lately.
Anakin: And now you’re talking!
(the couple hurriedly goes to the doctor, a shady type that asks no questions about senators and Jedi fathers).
***
Later, at the clinic.
Doctor: I have good and bad news. Good news is, these are twins.
Anakin: !
Doctor: Bad news is that it’s a high risk pregnancy. You, lady, should lie down in the hospital and you, above all, do not stress her.
Anakin (on the side, to Padme): So it’s decided then. To have proper medical care for you, we must come out of the closet.
Padme (on the side): But Anakin! They will expel you from the Jedi order, and since you’re one of the most important generals at war, the whole front will collapse.
Anakin: They will keep me long enough to end the war. Yoda is wise.
Padme: Not everybody will vote like Yoda. For example, Obi-wan is an idiot.
Anakin: True that…
***
Later, at the congress.
Chancellor Palpatine: Hey, what’s up, Skywalker. You look so glum today.
Anakin: My friend… has a problem no Jedi can advise him about.
Palpatine (with understanding): Is this friend a Jedi? Is it, by any chance, because of a woman? That happens more often than your Jedi friends would like to admit.
Anakin: My friend has to choose between his career responsibilities and his family. Do you know anybody who had a similar problem and could advise me?
Palpatine: Ah, Anakin, this happens all the time. Did nobody tell you? It is possible to have it all.
(sinister smile)
Join the Dark Side and I will show you how.

Friday, 8 January 2016

Z życia atopika


Na trzeci dzień mrozów na kostkach moich dłoni pojawiła się krew. Nic nowego i nic dziwnego; ten typ tak ma. W dodatku jak co roku olałam problem, zanim rozhulał się na dobre. Zima znowu zaskoczyła atopowców.

Tym razem pomyślałam sobie, że może podzielę się swoimi doświadczeniami z życia długoletniego zimowego atopika (dolegliwość cofa się latem, zostawiając za sobą zgliszcza gojące się do połowy sierpnia) i opiszę, jak najlepiej sobie radzić z tą przykrą przypadłością. Wyleczyć się tego nie da; można jedynie łagodzić. Może takie spisywanie rad zmotywuje mnie do regularnego nakładania kremów i uchroni przed sytuacją, jaka się zdarza czasem pod koniec zimy.

Nie piszę o kremach medycznych - sterydowych czy też obniżających odporność, bo nie jestem lekarzem i ekspertem. Piszę tylko o podtrzymywaniu skóry popękanej, ale bez stanu zapalnego czy też nadkażenia.
Nie piszę o dowodach medycznych, ale dzielę się eksperymentami przeprowadzonymi na 1 żywym organizmie. Możecie mieć inne wnioski.

Ile potrzebuję kremów:
Jeden krem do rąk to za mało.
Potrzebujesz trzech: ochronnego, natłuszczającego i reperującego.

Krem ochronny stosujesz na zewnątrz, gdy temperatura spada poniżej zera. Powinien być kremem barierowym (wazelina, wosk pszczeli itp.) i silnie natłuszczającym (olejki, masła do ciała). Nie powinien zawierać gliceryny. Nie ma się dobrze wchłaniać. Ma paprać. Krem ochronny można też stosować przy pracy w labie, bariera na dłoniach też się tam przydaje.

Krem natłuszczający stosujesz na surową, popękaną skórę po wejściu do pomieszczenia oraz po każdym umyciu rąk. Nakładasz go na czystą skórę po osuszeniu rąk i odczekaniu, żeby na pewno wyschła. Powinien być maksymalnie natłuszczający, ale nie barierowy - ma pozwolić skórze oddychać (co oznacza np. brak parafiny i/lub wosków). Może zawierać kojące substancje roślinne (takie, które znasz). Nie ma się wchłaniać. Nie powinien zawierać parafin i wazelin. Składniki, których szukasz, to: masło shea, masło kakaowe i tłustsze olejki: olejek awokado, oliwa z oliwek. Pro tip: masło do ciała zamiast kremu do rąk. Działa.

Krem reperujący stosujesz po wejściu do pomieszczenia na częściowo zagojoną lub zaskorupiałą, skeratynizowaną skórę. Ma się wchłaniać. Ma zmiękczać. Może zawierać glicerynę, mocznik lub SDS.

Na noc potrzebujesz albo natłuszczacza albo kremu reperującego.

Kup sobie bawełniane rękawiczki kosmetyczne, są w drogeriach. Można je łatwo prać i zakładać na świeżo natłuszczone, brudzące ręce. Można je stosować pod rękawiczki zimowe, o czym niżej.

Nie stosujemy kremów przeterminowanych!!!

Zwłaszcza kremy reperujące po paru miesiącach po otwarciu są już do chrzanu; bakterie świetnie sobie w nich radzą. Tak, wiem, że są drogie, ale wyrzuć i kup nowe, bo już ci nie pomogą.

Co szkodzi? Fakty i mity.

Fakty:
Gliceryna - występuje w kremach nawilżających i w teorii ma uelastyczniać suchą skórę. I tak działa, dopóki skóra jest cała. Zastosowanie na skórę świeżo popękaną, a co gorsza - wilgotną - to gwarantowane świeczki w oczach z bólu. Nie pozwala „surowej skórze” zaschnąć i się zagoić. Nie używamy jej w kremach, które mają nam służyć poniżej zera stopni.

Lanolina - natłuszczacz pozyskiwany z tego, czym owce mają natłuszczone futerko. Bardzo dobry, dopóki ktoś nie ma uczulenia na lanolinę. Obecnie jest ona dość dobrze oczyszczana z alergenów, ale… no właśnie, ale. Zależy od partii kremu. Jeśli coś was uczula, ale nie wiecie dokładnie co, i ten sam krem może być dobry albo zły (a nie jest przeterminowany), sprawdzić, czy nie lanolina. (mnie się nie zdarzyło, ale innej, uczulonej osobie lanolina bardzo zaszkodziła)

Olejek migdałowy - wysusza. Nie wiem, dlaczego, po prostu tak się dzieje. Jako olejek jest cieniutki i nie sprawdza się jako natłuszczacz. Znacznie lepsze jest masło shea, oliwa z oliwek. Sama oliwa też nieźle daje radę jako środek natłuszczający.

Mocznik - często występuje w kremach dla atopowców. Rzeczywiście, jest dobry, ale podobnie jak SDS tylko dla skóry zagojonej, którą trzeba zmiękczyć i złuszczyć. Nie na ostre fazy choroby!

Super duper składniki organiczne: jeśli znasz ten składnik roślinny i wiesz, że nic ci nie robi, go ahead. Jeśli go nie znasz, lepiej się powstrzymaj. Składniki roślinne mają to do siebie, że mogą zawierać śladowe ilości alergenów.

Tanie kosmetyki: możesz mieć swoje wypróbowane wyjątki, ale niestety, reguła jest taka, że jeśli kupujesz krem za 19.99 to będzie zawierał podrażniające składniki (przeważnie glicerynę) i bardziej zaszkodzi, niż pomoże.

Jeśli znacie jakiś wypróbowany wyjątek, to chętnie o nim usłyszę.

Kosmetyki organiczne mają tę podstawową zaletę, że są robione na użytek jednej firmy, więc mogą być lepiej dostosowane do potrzeb i alergii indywidualnych. Inne kosmetyki dla zwykłych firm są często robione na tej samej bazie, z lekko tylko zmienioną recepturą. Firmy kosmetyczne bardzo często outsorcują wyrób kosmetyku do firmy zewnętrznej.
Kosmetyki organiczne mają tę podstawową wadę, że trzeba je przetestować w celu uniknięcia paskudnych niespodzianek. Naprawdę paskudnych.

Domowe środki czystości:

Jeśli w okresie zaostrzenia choroby domownik (najczęściej chłop, ale bywa różnie) nadal zrzuca na was prace wymagające użycia silnych detergentów, to go rzućcie, bo nie ma empatii.
Poza tym polecam używanie rękawiczek. Zakładanych na krem, bo też wam ręce wysuszą.

Rękawiczki:

Czy twoje rękawiczki zimowe mogą być częścią problemu? Ależ oczywiście. Albo są z syntetyków i wtedy nie grzeją wcale, albo ze skórki z futerkowym wkładem i wtedy podrażniają. A kiedy się brudzą, stają się siedliskiem bakterii - trudno umyć takie rękawiczki.
Przychodzą mi do głowy dwa rozwiązania problemu: bawełniane rękawiczki kosmetyczne zakładamy pod zwykłe rękawiczki. Oraz: kupujemy rękawiczki sportowe, takie używane na narty.

Mity:
SDS, SLS - silny syntetyczny detergent. Owszem, może drażnić skórę, ale wszystko zależy od stężenia. Załatwi was na pewno takie zawarte w Ludwiku, ale kosmetyki mają go znacznie mniej. Dla silnie skeratynizowanej skóry jest dobroczynny, bo pozwala się jej złuszczać. Kremy i kosmetyki zawierające SDS nie powinny być stosowane na surową skórę, natomiast są bardzo dobre na zaschniętą i zaskorupiałą, bo zapobiegają jej wtórnemu pękaniu. Jeśli używacie żelu do ciała zawierającego ten związek, to tylko takiego, który równocześnie zawiera oliwę z oliwek. Żadnych cytrusów - te to dopiero wysuszają.

Zwykłe mydło- bez gliceryny, na przykład Biały Jeleń w kostce, też daje radę, ale może wysuszać.

Oczywiście do mycia można używać emolientów, ale wszyscy wiemy, jak dobrze one myją. I ile kosztują.

Parafina i wazelina - węglowodory pozyskiwane z ropy naftowej. Jak większość syntetycznych związków, nie zawierają żadnych niespodzianek, które mogłyby kogokolwiek uczulać. W kosmetykach nie służą do tego, żeby nam skórę natłuścić albo nawilżyć, to jest tylko bariera. Nadają się na kremy ochronne, ale po wejściu do pomieszczenia należy je zmyć i zmienić na natłuszczający. Skóra potrafi się „uzależnić” od kremów barierowych, powinny więc służyć tylko do ochrony.

Konserwanty: różnic nie zauważono. Krem bez konserwantów ma krótszą datę trwałości, obserwujcie go uważnie, czy nie zaczął szkodzić.

Odżywianie się:
Jedzenie tłuszczy zwierzęcych pomaga mi na skórę atopową.
W lecie ręce goją mi się bezbłędnie po wakacjach, w wyniku diety opartej na rybach.
Zimą całkiem pomaga rosół. I tłuste ptactwo.
Oczywiście to tylko anegdotyczny dowód, ale smaczny. Tak, że kupcie tego łososia.
Pozwalam.