Friday, 26 August 2016

Punkty ogaru, czyli funkcje wykonawcze


Zacznę od tego, że nie jestem ani psychologiem, ani rodzicem, więc na wychowywaniu się nie znam. Jako neurobiolog molekularny podczytuję jednak bardziej ogólne publikacje związane z tym, jak funkcjonuje mózg. Mam wrażenie, że współczesne polskie trendy wychowawcze mówią o wszystkim, tylko nie o tej najważniejszej rzeczy. Otóż nic nam nie przyjdzie z tego, że nasze dziecko zna pięć języków, piecze bezglutenowe muffinki i gra na saksofonie, dopóki w komplecie do tych zdolności nie nabędzie funkcji wykonawczych.



I odwrotnie, osoba zupełnie przeciętna intelektualnie będzie sobie bardzo dobrze radzić w życiu, jeśli je opanowała.

O czym właściwie mówię? Po skrót możemy udać się do wikipedii: to takie cechy, które pozwalają nam świadomie kontrolować zachowanie. Składa się na to:

- kontrola uwagi
- kontrola hamowania impulsów
- pamięć krótkotrwała
- giętkość (elastyczność) umysłu
- planowanie, rozwiązywanie problemów, itp.

Cały ten zbiór umiejętności nazywamy funkcjami wykonawczymi, czyli mówiąc potocznie, zdolnością ogarniania, w skrócie ogarem. Nie rodzimy się z tymi umiejętnościami (być może prócz pamięci krótkotrwałej, która rozwija się bez większej stymulacji). Opanowujemy je w trakcie rozwoju, nabywając je wskutek interakcji z otoczeniem i życia w społeczeństwie. Jedni lepiej, inni gorzej. Odwlekanie zadań, impulsowe pochłonięcie ciasteczka czy też zakupy, problem z uruchomieniem się do działania, powolna „zmiana biegów”, gdy mamy się poświęcić nowemu zadaniu - to chwile, gdy zawiodły nasze funkcje wykonawcze.

Zainteresowanych odsyłam do klasycznego już testu pianki (marshmallow expertiment), gdzie testowano zdolność do odwlekania gratyfikacji u kilkulatków.

Moim zdaniem polska szkoła kompletnie zawala sprawę, jeśli chodzi o trening funkcji wykonawczych, a przynajmniej tak było w moim pokoleniu. Nowoczesne mody wychowawcze radzą sobie z tym zadaniem różnie, niektóre wcale, organizując czas młodocianego do najdrobniejszej minuty, albo zalecając uporanie się z zadaniami, na które młode nie jest rozwojowo gotowe i czeka tylko, aż tortura się skończy. A co o tym mówi "mainstreamowa" psychologia? Odpowiedni link wrzuciłam pod koniec tekstu.

Istnieje mnóstwo dolegliwości neurologicznych, gdzie zakłócone są funkcje wykonawcze. Od rozwojowych zaburzeń uczenia się, jak ADHD czy dysleksja, po choroby poważne, jak przypadki uzależnienia albo np. otępienie czołowo-skroniowe.

Jednak najczęstszą przyczyną typowego, fizjologicznego nieogaru jest młodość. W kontroli zachowania największy udział ma kora przedczołowa, a ta dojrzewa dopiero po dwudziestym roku życia, a w szczególnych przypadkach - dopiero po trzydziestce! Przychodzi mi tutaj do głowy świetny przykład anegdotyczny, otóż nasz utytułowany skoczek narciarski Adam Małysz po jednorazowym zwycięstwie w młodości zaczął wygrywać dopiero po 25 roku życia, przy wydatnej pomocy psychologa. Warunki fizyczne miał przez cały czas, ale musiał opanować to, co się dzieje w jego głowie.

Ludzie uzdolnieni akademicko, czyli tzw. nerdy też miewają problemy z funkcjami wykonawczymi. Na pewno znacie takie osoby, a i stereotyp roztargnionego profesora nieźle funkcjonuje w kulturze. Przyczyny takiego stanu rzeczy są wielorakie.

- nerdy często znajdują się na spektrum autyzmu. Tylko niewielka część z nich rzeczywiście przejawia cechy wystarczające do diagnozy, ale łagodne deficyty - w tym funkcji wykonawczych - mogą im utrudniać życie. Największym problemem w tym wypadku będzie brak dostatecznej umiejętności przełączania się między zadaniami, czyli tzw. obniżona elastyczność umysłu. Osobie z tym problemem trudno zostawić jedno zadanie, żeby zacząć wykonywać inne, a multitasking jest praktycznie niemożliwy.

- nerdy są bystre. Tak bystre, że przez większość życia wystarczyło, że przyswajały informacje z otoczenia i uczyły się same, bez szczególnego wysiłku ze swojej strony. O ile jednak szkoła - zwłaszcza podstawowa - jest łatwa i intuicyjna, a liceum czy studia można opędzić paroma zrywami, o tyle życie stawia dużo większe wymagania. Osoba z takim problemem nie ma opanowanych strategii przetrwania, które inni musieli nabyć, nieraz z bólem i wysiłkiem.

- nerdy mogą mieć też całkowicie, na tle średniej, prawidłowe funkcje wykonawcze (zresztą badania mówią, że multitasking jest mocno przereklamowany), ale podejmują się trudnych zawodów. Powiedzmy sobie szczerze, naukowiec, pisarz, tłumacz, programista, dziennikarz, przedsiębiorca - zajmują się zajęciami, które wymagają PONADPRZECIĘTNYCH zdolności wykonawczych. Dla typowego artysty najważniejsza będzie umiejętność regulacji emocji (twórca ma z definicji pod górkę pod tym względem, zarówno z powodu wymagań profesji jak i specyficznych właściwości twórczego umysłu, ale to temat na inny felieton), dla np. akademika lub przedsiębiorcy większa presja powstaje przy organizacji czasu pracy.

Jeśli odnajdujecie się w jednym z tych trzech opisów - czy istnieje jakiś sposób, żeby sobie pomóc?

Dobre wieści są takie, że przy odrobinie samozaparcia wszystko da się wyćwiczyć (o ile, naturalnie, nie gnębią nas poważniejsze zaburzenia, ale i wtedy własna praca poprawia stan rzeczy). Mózg jest plastyczny i można zarówno podciągnąć swoje zdolności - regulacji emocji, koncentracji, przełączania się między zadaniami - jak i wypracować sobie zastępcze rutyny, które te problemy omijają. Podstawową techniką jest jak zawsze obserwacja, kto radzi sobie dobrze i co właściwie robi w tym celu. Poza tym Internet dostarcza - mamy teraz mnóstwo źródeł, z których możemy skorzystać i sprawdzić, czy dla nas działają. Najbardziej wiarygodne są książki akademickie (w dziale self-help jest niestety mnóstwo szrotu i prędzej dowiecie się o tym, że trzeba jeść jarmuż i zwyciężać, niż znajdziecie sensowną taktykę). Czytać zatem, ale krytycznie. Czytanie ratuje życie. Czasem dosłownie.

Ale to też jest temat na inną notkę.

Tutaj ćwiczenia dla dzieci w różnych grupach wiekowych (angielski). Dorośli, którzy chcą nadrobić braki, też mogą zerknąć.

Sunday, 14 August 2016

Końkurs.


To ja tu może dodatkowo zawieszę.

Końkurs.
Z okazji Polconu 2016 we Wrocławiu ogłaszam końkurs o treści następującej.
Gdzieś w innym wszechświecie, w Pustce, krąży sobie planeta zwana Ziemią Drzew. Zanim zasiedlili ją ludzie, wyglądała... no właśnie, jak? Poproszę w kredkach, ołówku (itd itp. technikach tradycyjnych) albo cyfrowo. Może być sam glob albo zbliżenie na ogólnie pojęte środowisko naturalne.
Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi po panelu "Fantastyczne światy" w piątek (panel odbywa się o godzinie 17.00). Nagrodą będzie podpisany egzemplarz powieści "Asystent czarodziejki". Mam ich 5 sztuk.
Edit: jeśli ktoś chce podesłać wcześniej, może to zrobić przez moją stronę autorską na fb (Notkostrony-Aleksandra Janusz) w charakterze prywatnej wiadomości.

Saturday, 13 August 2016

Bez zatrzymania


W poszukiwaniu dokumentów w szafce (których oczywiście nie znalazłam) odkopałam starą piosenkę i oszlifowałam. Piosenka jak piosenka, wysoka sztuka toto nie jest, ale uważam, że ma swój wdzięk. Naści.

Zbierałam perły wzburzyłeś morze
Znalazłam złoto ukradłeś złoże
Sadziłam drzewa siałeś szkodniki
Rzeźbiłam dzieło zjadły korniki

Ześlesz huragan wezmę wiatr w żagle
Przetoczysz głazy zbuduję wieżę
Niewiele myśląc pójdę do przodu
Póki się znowu z murem nie zderzę

Świat wciąż się kręci i nie wysiadam
Jestem odporna jak Wańka wstańka
Jeśli mnie stłuką znów się poskładam
Pobiegnę dalej bez zatrzymania

Wednesday, 10 August 2016

Żółta sznurówka


W czwartej klasie szkoły podstawowej wygrałam bieg klasowy, ale nikt tego nie zauważył.

Jako dziecko byłam ofermą, a przynajmniej taką zdobyłam opinię w klasach pierwszych i długo nie mogłam się jej pozbyć. Jestem wzrostu wyrośniętego hobbita, mam astygmatyzm i krzyżową lateralizację, zaczęłam nosić okulary dopiero po szóstej klasie, chociaż potrzebowałam ich już wcześniej (moja wada wzroku jest nieduża, ale mam problemy z oceną odległości). Chociaż teraz utrzymuję stosunkowo niezłą formę, szkolny WF był dla mnie źródłem stresu i udręki, a rodzice wychodzili z założenia, że skoro jestem zdrowa, to przecież nie będą mi załatwiać zwolnienia na lewo.

Nieuchronnie, z pewną regularnością, nadciągała zatem lekcja wuefu, a na niej:

- gry z piłką, z którą zderzałam się głównie niechcący, czyli siatkówka i koszykówka, gdzie byłam niechcianym dodatkiem sadzanym przez koleżanki na ławce, albo zbijak, który jest kapitalną okazją do podręczenia kujona

- lekkoatletyka - biegi na 60m i skoki w dal, w których zawsze byłam jakaś ostatnia i spinałam się do wysiłku usiłując nie widzieć podśmiewających się koleżanek

W rzeczywistości jak na mój wzrost i mało imponujące gabaryty byłam sprawnym dzieckiem. Jeśli dostałam wrotki, łyżwy, później narty, a nawet rakietkę pingpongową - radziłam sobie z tym wszystkim całkiem nieźle. Dziś pewnie wysłano by mnie na jakieś ćwiczenia dla dzieci z krzyżową lateralizacją, wcześniej dobrano okulary prawidłowo korygujące moją wadę i opinia ofermy nigdy by nie zaistniała.
Ale w latach osiemdziesiątych i na początku dzikich ninetiesów nikt się tym nie przejmował. Może dodam, bo nie wszyscy wiedzą, że w PRLu "nie było" astygmatyzmu, a z krzyżową lateralizacją radzono sobie... zalecając przestawienie mańkuta na prawą rękę (mama się na zalecenia wypięła i słusznie). Jak wiadomo, były to wspaniałe lata dzieci patologicznych wychowywanych na trzepaku, które się dzięki temu znakomicie hartowały… czyli Darwin w akcji. Jeśli byłaś ciamajdą, to zostawałaś ciamajdą i kropka.

Mieszkałam na Natolinie, nasza szkoła znajdowała się niedaleko Lasu Kabackiego i w czwartej klasie, czyli kiedy miałam 10 lat, wuefiści wymyślili nowe narzędzie tortur: biegi klasowe. Wyznaczono trasę - o ile pamiętam, dwa kilometry. Uczniowie zostali oznakowani w zależności od klasy. U nas to była fosforescencyjna żółta sznurówka do zawiązania na nadgarstku.
I puszczono nas w las.

Silniejsze dziewczyny pomknęły przodem, tuż obok chłopaki - to jeszcze ten wiek, kiedy wzrost i siła dziewcząt i chłopców nie różnią się za bardzo. Usiłowałam dotrzymać kroku, ale bezskutecznie, i chyba popełniłam też błąd startując za szybko, bo wkrótce zostałam z tyłu. Truchtałam tak jakiś czas, aż dostrzegłam, że ktoś jeszcze biegnie za mną i nie może nadążyć - moja koleżanka z ławki.

Nie pamiętam, czy było jej Asia czy Kasia, w każdym razie też była drobną blondyneczką i chyba nie miała takich rodziców, jak moi, którzy kupowali mi te łyżwy i wrotki. Wyraźnie nie nadążała, przystawała zamiast biec i była bardzo bliska tego, żeby zostać. Zwolniłam trochę, z powodów częściowo altruistycznych - przecież jej tak nie zostawię - i egoistycznych - przecież nie będę galopować sama przez las, no i zawsze można trochę wolniej. I zachęcałam przez całą trasę, żeby biegła, albo chociaż szła ze mną.
Dotarłyśmy do mety razem. Klasa patrzyła na nas nieco pogardliwie, przecież wszyscy przybiegli wcześniej. Chłopcy trochę się podśmiewali.

A potem nauczyciele oznajmili, że nasza klasa wygrała bieg.

Otóż, co się okazało - bieg uznawano za zakończony, gdy do mety dotarła cała klasa. I wszyscy mieli swoich maruderów, i tylko my się zmobilizowałyśmy. Moi koledzy chyba nigdy tego do końca nie zrozumieli, ale to my wygrałyśmy ten bieg. A nie oni.

Grupa jest tylko tak silna, jak jej najsłabszy uczestnik. W sporcie zawodowym tę maksymę stosuje się optymalizując drużyny i pozbywając się najsłabszych. W życiu, w rodzinie, w kraju już tak zrobić nie wolno. Ponadto ten najsłabszy w jednej dziedzinie może być znakomity w innej. Nie jestem materiałem na zawodowego sportowca, ale nieźle się sprawdzam w pracy umysłowej. Nie jestem asem relacji społecznych, ale mam przyjaciół, którzy mi potrafią je wyjaśnić. Ludzie się uzupełniają. A i cudza słabość może nas nauczyć, że czasem warto zwolnic.

Dobrze jest ćwiczyć i czasem przyjemnie się zmęczyć. Trzeba jednak pamiętać, że kult sprawności, tężyzny fizycznej, a nawet konkurencji - jeśli go nie wspieramy etyką - może się łatwo przerodzić w pogardę dla słabszych, a ta z kolei jest nieodzownym składnikiem odradzającego się faszyzmu.

I są takie sytuacje, że to ten słaby może dla nas wygrać kluczowy bieg.

Żółtą sznurówkę zachowałam. Leży gdzieś w szufladzie.