Tuesday, 10 July 2012
Życie na placu budowy
W ostatnich dniach najgorszą plagą Instytutu stały się remonty. Ściślej mówiąc, budynek rozrasta się o dwa nowe skrzydła. Nasz lab znowu znalazł się w centrum uwagi, tym razem uwagi robotników budowlanych, a to dlatego, że mamy narożnik i przestrzeń laboratoryjna znajduje się ścianę w ścianę z nowym skrzydłem. Tak, że pracujemy właściwie na placu budowy. Część sprzętów przeniesiono już do innego pokoju, żeby nie uszkodził ich kurz.
Staram się nie narzekać - w końcu jak trzeba, to trzeba. W dodatku powinnam być przyzwyczajona. Jako Polka, a co gorsza - Warszawianka, całe życie spędziłam przecież na metaforycznym placu budowy. Zaczynałam naukę w nowo otwartej szkole na niedawno wybudowanym Natolinie. Po kilku latach i ta szkoła okazała się zbyt mała na szybko rosnącą ursynowską populację, ale bliżej domu właśnie wybudowano drugą, nową. Pachniała jeszcze farbą.
Mniej więcej w tym czasie ludzie znudzili się budowaniem komunizmu i postanowili, że zbudują sobie kapitalizm. Przez pierwszych kilka lat wszystko się docierało; nowy system polityczny był istnym placem budowy. Zresztą budowano wszędzie. Warszawa obrodziła wieżowcami, które wyrastały jak grzyby po deszczu. Kiedy zdałam do liceum, byłam pierwszym rocznikiem, który dojeżdżał do szkoły metrem. I chociaż moja szkoła była raczej z tych starych i tradycyjnych, właśnie rozpoczęto tradycję nieustannego majstrowania przy programie.
Skoro tylko zaliczyłam pierwszy rok studiów i nauczyłam się, gdzie co jest, już trzeba było się przenosić do nowego budynku Wydziału Biologii. Był piękny, nowoczesny, zielony i bardzo potrzebny, bo Szkoła Główna pruła się w szwach, nie mówiąc nawet o mikrobiologach kiszących się po drugiej stronie ulicy (teraz siedzą tam Nauki Polityczne i Dziennikarstwo).
Później wyjechałam na Erasmusa, wróciłam i przez jakiś czas mieszkałam jeszcze z rodzicami w ich nowym domu. Nie kupowali go, ma się rozumieć. Kupowanie domów jest dla mięczaków. Porządni inżynierowie muszą swój wybudować. To znaczy, oczywiście, znalazło się w tym wszystkim miejsce dla architekta oraz ekipy budowlanej, ale rodzice sami dopracowywali projekt, inaczej nie byliby chyba sobą.
Powinnam zachwycać się dźwiękiem wiertarek udarowych i wdychać pył jak morskie powietrze. Niektórzy z moich sąsiadów chyba tak właśnie robią, bo w czasie wolnym uwielbiają sobie powiercić. Niestety, nic nie zmieni mojego zamiłowania do ciszy i spokoju.
Oczywiście życie na placu budowy ma swoją dobrą stronę. Budować znaczy tworzyć, czyli powołać do istnienia coś nowego. A nowe jest piękne. Nawet jeżeli oznacza zmianę i chaos, jaki zmiana zawsze ze sobą niesie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
"Budować znaczy tworzyć, czyli powołać do istnienia coś nowego. A nowe jest piękne."
ReplyDeleteTrudno odmówić logiki i poprawności tej tezy w przypadku budynków :). Jednak odcinając się od nich - oraz patrząc na wszystko inne, co można jeszcze tworzyć - miałbym pewne wątpliwości :).
"Nawet jeżeli oznacza zmianę i chaos, jaki zmiana zawsze ze sobą niesie."
Nie zawsze, nie wszędzie - przynajmniej jeśli o ten cały chaos idzie, bowiem zmiana jest zawsze :).
Ciekawy i lekki tekst. Może się mylę, ale będący też sympatycznym nawiązaniem do faktu stworzenia Twojego nowego bloga ;)?
Peace,
Skryba.
W pewnym stopniu masz rację :) Natomiast uważam, że budować/tworzyć można tylko rzeczy piękne i hm, swoiście piękne. Jeżeli gdzieś powstaje rzecz negatywna i pełna brzydoty, jest to akt destrukcji.
ReplyDelete"Jeżeli gdzieś powstaje rzecz negatywna i pełna brzydoty, jest to akt destrukcji."
ReplyDeleteI właśnie tego zdania zabrakło mi w podsumowaniu powyższej notki.
Pełna zgoda. Czekam na dalsze wpisy :).
Peace,
Skryba.